- Byla juz u ciebie policja? - zapytal. Spojrzalam na niego, szczerze zdziwiona. Dopiero po chwili uswiadomilam sobie, ze zanim trafilismy do szpitala, wykonalam telefon na komisariat.
- Ah, teraz sobie przypomnialam. Nie byli u mnie.
Zmarwil sie.
- Chyba bedziesz musiala juz isc, bo w innym wypadku beda cie szukac. A wiedza ze bedziesz w sali do ktorej cie przewieziono. Przyjdz pozniej kocie, wtedy pogadamy.
Westchnelam, pocalowalam go w policzek i zabralam sie do wyjscia. Ledwo co wyszlam z sali, uslyszalam krzyk Hazzy, a urzadzenie dalo glosny sygnal, ze jego serce przestalo pracowac. Wrzasnelam, i wyrywajac sobie kroplowke z przedramienia pobieglam na korytarz.
- Pomocy!! Lekarza! Czy jest tu jakis lekarz, do cholery?!
Zza rogu wyleciala pielegniarka z chirurgiem, i od razu przystapili do akcji ratunkowej. Z przerazeniem obserwowalam, jak probuja przywrocic go do zycia, uciskajac klatke piersiowa. Lekarz pokrecil glowa ze smutkiem, ale nie poddawal sie. Do sali wszedl sztab specjalistow, ktorzy wyrzucili mnie z niej i zatrzasneli drzwi prosto pod nosem. Krzczalam i walilam w niezniszczalna szybe z niespotykana sila. Lzy wylewaly sie ze mnie niczym ze wzburzonego potoku podczas burzy. Nie czulam wlasnego ciala, cala sytuacja byla dla mnie absurdem. Plakalam z bezsilnosci. Coraz slabiej uderzalam w szybe, wiedzialam ze to i tak nie przyniesie oczekiwanego rezultatu. Przygladalam sie Harry'emu, ktory lezal nieruchomo na szpitalnym lozku. Zszokowala zauwazylam, ze lekarze stoja nad nim i wypuszczaja powietrze z ust, nerwowo przygryzajac warge.
- Przykro mi. Robilismy wszystko, co w naszej mocy. Serce przestalo...
- Co pan opowiada?! On musi zyc, on na pewno zyje, niech pan sie zamknie i wraca go tam ratowac! - wolalam do pana Weihl'a. Nie zareagowal, pewnie takie sytuacje sa dla niego norma. Zrezygnowana weszlam na sale.
- Harry, prosze. Obudz sie. Musisz zyc, dla mnie.
Mowiac to, zlapalam go za reke i zamykajac oczy wyszeptalam cicha modlitwe do Boga. Nigdy nie czulam takiego bolu. Cos w srodku rozrywalo mnie na strzepy, uczucie zupelnie mi obce. Bywalo zle, ale nigdy az do tego stopnia. Bylam w stanie oddac mu moje serce, jesli tylko moglabym jeszcze raz zobaczyc jego intensywnie zielone oczy i anielski usmiech. Jeden raz.
Jego reka drgnela. Otworzylam oczy.
Siedzial wyprostowany na lozku, glosno dyszac.
- Moj Boze, dzieki ci Panie! Harry, zyjesz!
Popatrzyl sie na mnie jak zahipnotyzowany.
- Nelly, jestes.. - wyszeptal. Wpadlam mu w ramiona. Po chwili do pokoju wpadli lekarza, odrywajac mnie od niego i przygladajac mu sie badawczo.
- Nastapila smierc kliniczna. - powiedzial jeden z nich, a ja otworzylam usta ze zdziwienia.
***Dwa dni pozniej***
Na dworze zaczelo sie robic chlodno, w koncu byla juz polowa pazdziernika. Ubrana w cieply golf i dres siedzialam teraz w salonie, ogrzewajac sie przy kominku z kubkiem kakao. Holmes Chapel jest tak daleko, a ja tak bardzo tesknie. Jednak swiadomosc, ze on zyje i ze nie doznal zadnych uszkodzen mozgu w zwiazku z kilkuminutowa przerwa w dostawie tlenu do ciala, poprawiala mi humor. Zastanawialam sie, co teraz robi. Pewnie odpoczywa w swoim pokoju. Moze chlopcy do niego przyszli? Zadzwonil telefon.
- Halo?
- Jak sie masz?
To Harry. Poczulam, jak do mojego wnetrza naplywa przyjemne cieplo.
- Dobrze, juz jest okej. Tez chcialam do ciebie zadzwonic, ale jest juz pozno i nie wiedzialam, czy juz spisz.
- Mysle o tobie. Dziekuje, ze bylas ze mna przez te dni.
- A ja dziekuje, ze jestes. Dalej przeciez nie wiadomo, jakim cudem przezyles, skoro lekarze stwierdzili zgon. - na te slowa zaschlo mi w gardle. Nie lubilam tego mowic, powracaly zle wspomnienia.
- Chlopaki twierdza, ze to ty mnie sciagnelas z powrotem na ten swiat - zasmial sie.
- Bardzo mozliwe. - wybuchnelismy smiechem.
- Dzwonie po to, zeby zapytac.. Co by bylo, gdybym musial zostac w szpitalu dluzej? Gdyby okazalo sie, ze mam jakies obrazenia wewnetrzne?
Zastanowilam sie chwile.
- Cos mi sie wydaje, ze musieliby sila mnie odciagnac od twojego lozka.
Ponownie uslyszalam jego beztroski smiech.
- Przeprowadz sie na Holmes Chapel, potrzebuje cie. - wyszeptal. Wzruszylam sie.
- Chcialabym, ale poki co to mnie nie stac. Ale chyba nie narzekasz na brak towarzystwa, co?
Przypomniala mi sie sytuacja ze szpitala, kiedy po wyjsciu na parking zaatakowal nas tlum fanek Hazzy. Staranowaly nas niczym stado dzikich owiec, krzyczac do nas i nawolujac, a scislej mowiac - jego. Jedna z nich, usilujac dostac sie do Harry'ego, bolesnie uderzyla mnie lokciem w oko, a ona jak gdyby nigdy nic rzucila sie mu na szyje i pocalowala w usta. Directioners szalaly, porwaly dziewczyne w tlum, a zaskoczony chlopak tylko sie smial.
- Hahaha, jak na razie nikt sie pod moim domem nie czai.
- Cieszy mnie ten fakt. Wybacz, ale ja juz koncze, zaraz wroca rodzice i nie chce zeby zastali mnie o tej porze z telefonem.
- Okej. Spij dobrze mala.
Odlozylam telefon i usiadlam przy kominku. Dopilam kakao, po raz ostatni spogladajac tego wieczora w plomienie. Przymknelam powieki i wyobrazalam sobie, ze to Harry a nie ogien ogrzewa moje cialo, ze otula je niczym ciepy koc w chlodna noc. Zabralam wszystkie moje rzeczy i udalam sie do gory. Usnelam z usmiechem na twarzy, majac w pamieci obraz usmiechnietego Harry'ego.
Nastepnego dnia obudzily mnie promienie jasnego poranka. Przeciagnelam sie i spojrzalam na zegarek - byla dziewiata.
Zerwalam sie na rowne nogi i pobieglam sie odswiezyc. Wciaz jeszcze bolala mnie glowa, ktora nie byla w stanie ogarnac balaganu towarzyszacego mi od kilku dni. Obudzona przez moja krzatanine mama niechetnie zajrzala do lazienki. Zastala mnie zadyszana, probujaca rozczesac zaplatane wlosy.
- Co ty robisz? Przeciez dzisiaj jest sobota.
Zrezygnowana opuscilam bezwladnie rece i w pamieci usilowalam przypomniec sobie, ktory dzisiaj mamy.
- O nie, przepraszam. Pomylily mi sie dni - zasmialam sie i dalej przeczesywalam wlosy, bowiem w glowie mialam juz plan na dzisiejszy dzien.
- Nie idziesz jeszcze spac? - zapytala zaskoczona matka.
- Skoro juz wstalam, to pojade z Kathie do miasta, moze gdzies dalej.. - popatrzyla na mnie z ukosa, i poszla z powrotem do sypialni. Szybko ubralam sie, spakowalam torbe, i pelna wyrzutow sumienia w zwiazku z oszustem wobec matki udalam sie na dworzec. Kierunek ? Holmes Chapel. / Believe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz