- Co jest? - szepnęłam przerażona, chwytając za ramię chłopaka.
- Cii.. - szepnął i nastawił ucho. Słychać było, jak ktoś otwierał drzwi i wchodził do środka. Przygryzł dolną wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Wstał i wyłączył muzykę, zgasił też światło.
- Harry.. - wyrwało mi się. Spojrzał w moje pełne lęku i obawy oczy.
- Nie martw się, włos ci z głowy nie spadnie. - obiecał. - Poczekaj tutaj, zaraz wrócę. - pocałował mnie w czoło i na palcach wyszedł z pokoju. Siedziałam z podkulonymi nogami i nerwowo obgryzałam paznokcie. A co jeśli już nie wróci? Kto w ogóle jest tam na dole?
Przecież nie mogę tak tutaj siedzieć i bezczynnie czekać na rozwój wydarzeń. Rozważałam wszystkie za i przeciw. Niepewnie wstałam, i wyszłam na korytarz. Usłyszałam odgłosy awantury i szarpaniny. Szybko ukryłam się za ścianą i nasłuchiwałam, niemal nie oddychając. Co rusz ktoś kogoś uderzył, wykrzykiwał jakieś obelgi pod czyimś adresem. Usłyszałam szorstki głos Hazzy, wyzywał jednego z włamywaczy. Wyglądnęłam, aby zobaczyć co się dzieje, i to był błąd. Złowrogi uśmieszek oraz spojrzenie nieznajomego skierowało się na mnie. Zaczął się powoli do mnie zbliżać. Loczek to zauważył, i od razu pobiegł za nim. On był jednak szybszy. Włamywacz dobierał się do mnie, z tym swoim złośliwym śmiechem. Zauważyłam smoka - tatuaż na jego lewym przedramieniu. Odpychałam go, próbowałam się bronić, ale nic z tego. Był ode mnie dużo wyższy, silniejszy. Jednym ruchem ręki zerwał ze mnie bluzkę i rozpiął spodnie. Tupałam nogami, nic więcej nie byłam w stanie zrobić. Na niego nie działały uderzenia w twarz czy ciało, miał cel i dążył do niego. Nagle poczułam, że jestem wolna. Harry zaatakował go od tyłu i teraz tarzali się po podłodze. Był zakrwawiony. Czym prędzej zadzwoniłam po policję, a następnie po karetkę. Po chwili usłyszałam jęk Hazzy. Z przerażeniem zauważyłam, że nieznajomy ugodził go nożem, po czym rzucił się do ucieczki.
- Johny, spadamy. Nic tu po nas, małolata zadzwoniła po psy. - powiedział do swojego kolegi i zabierając najcenniejsze rzeczy wybiegli z domu. Gdzieś w oddali słychać było syrenę policyjną. A może to karetka?
Podniosłam moją już i tak zniszczoną bluzkę, i zatamowałam nią ranę chłopaka. Uśmiechnął się do mnie przez łzy, i zapytał:
- Nic ci nie jest?
Nie mogłam w to uwierzyć. Właśnie otarł się o śmierć, ale pytał o moje samopoczucie.
- Chyba to ja powinnam zadać to pytanie.
- Całkiem spoko, gdyby nie ten nóż wystający z mojego brzucha.
- Pytam się poważnie. Matko, tak mi przykro. To moja wina. - rozpłakałam się, uciskając jego ranę tak aby jak najmniej krwi się z niej wydostało.
- Nie płacz. Przeżyję. - powiedział, i stracił przytomność. Wybuchnęłam spazmatycznym płaczem, nie wiedziałam co robić. Prawdopodobnie zemdlał z bólu. Spanikowałam, trzęsącymi się dłońmi sprawdziłam czy oddycha. Uspokoiłam się nieco, gdy wyczułam tętno. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Przyjechało pogotowie, zabrali go. Zabrali też mnie, na obserwację.
Obudziłam się dwa dni później w szpitalu.
- Nelly, nareszcie - usłyszałam głos mojej przyjaciółki. Trzymała mnie za rękę.
- Co z Harrym? - zapytałam.
Spuściła wzrok i westchnęła.
- Cóż..
Gwałtownie podniosłam się z łóżka i spojrzałam na nią przez zaszklone łzami oczy.
- Błagam, powiedz że żyje. Powiedz, że on żyje.
- Tak, oczywiście że żyje - potwierdziła. - Jego stan jest stabilny, no ale..
- Dobra, nie ważne. W której sali jest?
- 13- odpowiedziała, i pomogła mi wstać.
Pechowa trzynastka. Tego mi jeszcze było trzeba.
- Kathie? Tak właściwie.. Czemu tutaj jestem?
- Strasznie się rzucałaś, krzyczałaś coś, nie mogli się uspokoić, dali ci trochę za silne leki i dlatego tak długo spałaś..
Pokiwałam głową ze zrozumieniem i wyszłam z sali. Nerwowo przechadzałam się po korytarzu, szukając sali. Bardzo irytował mnie fakt, że przez kroplówkę musiałam przemieszczać się w żółwim tempie. W końcu znalazłam. Numer 13. Wzięłam głęboki wdech, i weszłam. Jednak to co tam zobaczyłam, było nie na moje nerwy. Te wszystkie rurki podłączone do niego, maszyny, przyrządy.
Zasłoniłam ręką usta. Usiadłam przy jego łóżku, i chwyciłam go za rękę. Obudził się.
- Harry! - powiedziałam. Uśmiechnął się do mnie. Wciąż był zmęczony.
- Wyjdziesz z tego, jestem tego pewna.
- Tak, bo ty jesteś przy mnie - zamruczał. Po raz pierwszy od długiego czasu szczerze się uśmiechnęłam. / Believe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz