Byla chlodna, listopadowa noc. Ubrana w cieply kozuch mojej matki wracalam od przyjaciolki, u ktorej nieco sie zasiedzialam. Ojciec jak zwykle byl pijany i nie mogl po mnie przyjsc, a autobusy o tej porze juz nie jezdzily. Nerwowo rozgladalam sie dookola, bacznie obserwujac, czy nikt mnie nie sledzi. Wlozylam rece do kieszeni i scisnelam w lewej dloni klucz od domu. Mialam jeszcze spory kawal drogi. Wokolo nie bylo sluchac nic procz gluchej i nieprzyjemnej ciszy. A przeciez noca w tej czesci miasta dopiero zaczynalo sie zycie.
Nagle cos sobie przypomnialam. Cisnienie automatycznie mi podskoczylo, a krew buzowala w moich zylach niczym rozszalala burza w srodku lata. Niedawno jak wczoraj mowili w wiadomosciach o seryjnym mordercy, ktory uciekl wczoraj z sadu podczas rozprawy, kiedy to sedzia nie zgodzila sie na wczesniejsze zwolnienie z aresztu. Prawdopodobnie siedzi gdzies tutaj i czai sie na niewinne dziewczeta wracajace od kolezanki. Zupelnie nieswiadome czychajacego na nie zagrozenia.
Przelknelam sline, ale szlam dalej. Zostal mi jeszcze jakis kilometr. Robilo sie coraz zimniej, mroz przebijal sie nawet przez moj plaszcz. Spojrzalam w bezgwiezdne niebo z nadzieja, ze nie spotkam tego mezczyzny. Niestety, rzeczywistosc okazala sie brutalna.
- Hej sliczna, dokad zmierzasz?
Wyskoczyl zza roku, jak dzikie zwierze ktore wlasnie upatrzylo sobie nowa ofiare. W tym wypadku ta ofiara bylam ja. Czulam sie jakbym byla uwieziona w ciasnej klatce, z ktorej nie ma wyjscia, ktora jest zamknieta na klodke.
- Spaceruje - odpowiedzialam. Ton mojego glosu bardzo mnie zaskoczyl. Pomimo drgawek na calym ciele - z zimna i strachu - byl stanowczy i zdecydowany. Na nim to jednak nie zrobilo zadnego wrazenia, wrecz przeciwnie. Nasmiewal sie ze mnie.
- Widze ze odwazna jestews co? To moze pokazesz na co cie stac bez tego kozucha.. - mowiac to, zaczal zdzierac ze mnie plaszcz. Wrzasnelam przerazliwie i probowalam uciekac, jednak on szarpnal mnie za wlosy i pociagnal do tylu. Widzialam, jak w blokach mieszkaniowych zapalaja sie swiatla, niektorzy wychodzili na balkon zeby sprawdzic co sie dzieje.
- Pomocy! Pomocy! Blagam, niech mi ktos pomoze!
Momentalnie wszyscy schowali sie do swoich pokoi, gaszac w nich swiatla. Poczulam narastajaca bezsilnosc. Ludzie sie go bali, rozumialam ich, ale jeden telefon na policje wszystko by zalatwil, dlaczego nie chca pomoc?!
- Oni sie mnie boja, wiedza do czego jestem zdolny. - zasmal sie zlowieszczo. Rzucil mna na jakies stare deski i zaczal zrywac poszczegolne czesci ubran. Zostalam juz w samej bieliznie.
- Blagam, pomocy - lkalam, ale nikt mi nie chcial jej udzielic. Kiedy juz myslalam, ze on naprawde zrobi mi krzywde, poczulam, ze jestem wolna. Otworzylam oczy pelne lez i zobaczylam, jak wysoki brunet ciemnej karnacji atakuje mojego oprawce, wymierzajac mu okrutne ciosy. Niczym gangser, ktory pokazuje slabszemu, kto tu rzadzi. Pewny siebie wymierzal coraz mocniejsze ciosy, na jego twarzy malowala sie wscieklosc i pogarda dla gwalciciela. Chlopak wydawal mi sie dziwnie znajomy.
- Jak smiesz robic krzywde tej dziewczynie?! No pytam!
-Prze..Przepraszam - wybelkotal i upadl na ziemie. Wtedy chlopak podszedl do mnie i zapytal:
- Wszystko w porzadku? - sciagnal swoja kurtke i otulil mnie nia, pokazujac rownoczesnie swoje miesnie. Jego skora blyszczala od potu. Otarl reka czolo. Cala zziajana od zimna i obrony po prostu padlam mu w ramiona, szepczac:
- Dziekuje.
Odwzajemnij uscisk. Byl taki cieply, bila od niego meskosc i zarazem czulosc. Byl gotow stanac w obronie kazdej dziewczyny, czulam to. Po chwili, nawet nie wiedzialam kiedy, siedzialam juz w jego luksusowym aucie.
- Jak sie nazywasz?- zapytal.
- [T.I] [T.N]
- Cale szczescie, ze bylem w poblizu. Nawet nie chce myslec, co ten bydlak by ci zrobil, gdybym akurat tedy nie przejezdzal.
- Pewnie lezalabym zakopana gdzies niedaleko stad - zasmialam sie nerwowo. - Eh, ciekawe gdzie ja teraz pojde, rodzice pewnie pijani spia w domu, a jakby mnie zobaczyli bez ubran to by pomysleli ze jestem panna lekkich obyczajow.. Boze, moje zycie nie ma sensu. Nie wiem po co mnie ratowales, moze lepiej by bylo gdybym..
- Cii! Nie mow tak, jestes zdenerwowana. Pojedziemy do mnie, tam bedziesz bezpieczna.
Spojrzal na mnie, jakby pytal sie mnie o zgode. Skinelam glowa i uwaznie mu sie przygladnelam. Dopiero po chwili uzmyslowilam sobie, z kim ja jade w jednym aucie. Przypomnialy mi sie jego brazowe, pelne wsciekloci i zarazem troski oczy, kiedy ratowac mnie z rak oprawcy. Tak dobrze znalam te oczy. Ten wyraz twarzy. Ta fryzure, na ktorej wierzcholku widnialo blond pasemko.
- Z-zayn? - wyszeptalam niepewnie. Skierowal wzrok w moja strone i rozesmial sie wesolo.
- Skad wiedzialas? Przeciez tak tu ciemno, tam tez bylo ciemno, jak mnie rozpoznalas?
Zastanowilam sie chwile.
- Ma sie ten talent .
W tej zupelnie tragicznej i absurdalej sytuacji wybuchelismy smiechem, jak szczesliwe, beztroskie dzieci podczas budowania zamkow z piasku.
Przypatrywal mi sie, i gdy tylko go na tym przylapalam, odracal wzrok, smiejac sie.
- No co?
Widzialam niesmialosc i slodycz w jego oczach - kompletne przeciwienstwo tego, co na tamtym osiedlu.
- Ej, to nie moja wina ze mi sie podobasz i nie moge od ciebie oderwac wzroku, okej?
Zarumienilam sie. Czulam, ze to poczatek czegos naprawde pieknego. / Believe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz