środa, 25 grudnia 2013

Dangerous - Rozdział 1

- Dobrze, a więc zrobiłam tak jak chciałaś, przyszłam. A czy teraz mogę już iść? - zapytałam, z nadzieją patrząc w stronę drzwi.
- O nie kochanie, zgodziłaś się więc przez najbliższe pięć godzin będziesz musiała znosić moje towarzystwo.
Zacisnęłam powieki i powoli wypuściłam powietrze z ust. Kiedy otwarłam oczy, zobaczyłam Vicky, jak uśmiecha się z satysfakcją. Po raz pierwszy udało jej się wyciągnąć mnie na jakąś większą imprezę. Szczerze mówiąc, już tego żałowałam.
- Normalnie twoje towarzystwo mi nie przeszkadza, ale czy moja obecność tutaj naprawdę jest konieczna?
- Owszem. Chodź, Mel na nas czeka.
Nie lubiłam tego typu zabaw. Wszędzie alkohol, narkotyki, żałosne dzieciaki które próbowały uchodzić za dorosłe, z szlugiem w ręku. Może innych to kręci, mnie niekoniecznie.
Weszłyśmy do ogromnego salonu. Z głośników grzmiała głośna muzyka, a ludzie upojeni drinkami i innymi specyfikami tańczyli, wykorzystując każdą, najmniejszą część miejsca. Atmosfera była nieco przytłaczająca, ale było całkiem nieźle.
- Perrie! - krzyknęła Vicky do jakiejś blondynki. Wyglądała powalająco. Miała długie, blond kręcone włosy i buzię aniołka, która bardzo kontrastowała z jej wyzywającym strojem. Miała na sobie obcisłe, czarne legginsy i biały top odsłaniający brzuch.  Sposób, w jaki moja przyjaciółka witała się z nią pozwolił mi przypuszczać, że to właśnie w jej domu zorganizowana została impreza.
Spojrzałam z politowaniem na mój strój. Przy niej wyglądałam jak sierotka albo czerwony kapturek, który zgubił się w lesie i zamiast do babci zawitał na imprezę dla dorosłych. Ugh. Moje policzki natychmiast oblały się różowym rumieńcem.
- A to jest moja przyjaciółka, Diana. - Victoria podeszła do mnie z tą dziewczyną.
- Jestem Perrie - podała mi rękę, uśmiechając się.
- Miło mi cię poznać - powiedziałam.
- No, to czego się napijesz? - zapytała, ciągnąc mnie za rękę do mini barku. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy zobaczyłam jego zawartość. Było tam po prostu wszystko.
- To co Vicky - wyjąkałam. - Przepraszam, muszę do toalety. Zaprowadzisz mnie?
Vicky wywróciła oczami i poszła ze mną do łazienki.
- To tutaj. Poradzisz sobie chyba, nie? - wybuchnęła śmiechem.
- Naprawdę zabawne - mruknęłam, i przejrzałam się w lusterku. Byłam cała czerwona.
Dlaczego nie mogłam być taka jak inni? Wyluzowana, zabawna, śmiała. Co ze mną było nie tak?
Nagle ktoś bez pukania wszedł do środka.
- Ej, zajęte.!- krzyknęłam, i już miałam startować do panny z wyzwiskami, gdy zobaczyłam..  wysokiego bruneta o szmaragdowym spojrzeniu. Dreszcz przeszedł przez całe moje ciało, usta mimowolnie się otworzyły, a gadka którą miałam za chwilkę wygłosić momentalnie wyparowała z głowy.
- Zajęte mówisz? - chłopak przyjrzał mi się uważnie. Jego spojrzenie zmroziło mnie od stóp do głów, nie byłam w stanie nic powiedzieć. - Przyszłaś przypudrować nosek? Wiesz.. Ja zawsze jestem chętny do pomocy.
Byłam w szoku, że chociaż w ogóle mnie nie znał zaczął do mnie startować. Czy nie miał za grosz wstydu?
- Widzę, że brakuje ci lekcji dobrego wychowania. Byłam tu pierwsza, więc nie życzę sobie abyś dłużej przebywał tu ze mną. Wyjdź.
- To nie jest koncert życzeń, kocie. A poza tym nie zamknęłaś drzwi. Skąd mogłem wiedzieć, że ktoś tu jest? A może ja tez chcę skorzystać z toalety? Nikt mi nie zabroni tutaj przebywać - uśmiechnął się łobuzersko. Czułam, że dłużej nie wytrzymam w jego obecności.
Z jednej strony cholernie mi się podobał, a z drugiej czułam że to skończony dupek.
- Okej, skoro ty nie chcesz to ja wychodzę. Ah, bym zapomniała.. - wyciągnęłam puder z torebki, który wcześniej dała mi Vicky. - Masz, tylko pudruj ten nosek z umiarem.
Cisnęłam puder na zaskoczonego chłopaka i zbiegłam na dół.
- Victoria, ja już idę. Nie chcę dłużej tutaj przebywać, gdzie jest Melanie? - zapytałam, nerwowo spoglądając na schody prowadzące do góry. Co jeśli ten idiota mnie znajdzie?
- Diana, otrząśnij się! Zabawa dopiero się zaczyna. Poza tym.. Muszę ci kogoś przedstawić - powiedziała, idąc w stronę wyjścia. Rozglądałam się wokoło, ale na szczęście nigdzie nie widziałam tego chłopaka.
Wyszłyśmy na dwór. Było dość ciepło jak na tą porę roku. Lekki, wrześniowy wiatr powiewał moje włosy, sprawiając że fruwały w powietrzu i kręciły się niczym karuzela.
- No, a więc kogo tak strasznie chcesz mi przedst..- nie dokończyłam, bo przerwał mi warkot zapalających się silników. W ciemności nagle błysnęły lampy, a ja zobaczyłam - na oko - dwadzieścia, dwadzieścia kilka motorów.
- A co to? Nie mów mi tylko, że któryś z tych na motorze jest twoim chłopakiem.
Vicky tylko uśmiechnęła się i podbiegła do jednego z nich. Był dość wysokim brunetem o ciemnym, groźnym spojrzeniu. Jego skóra była idealnie opalona, jakby dopiero co wrócił z egzotycznych wakacji. Na twarzy widniał kilkudniowy zarost, który dodawał mu lat.
- Diana, to jest Zayn - powiedziała, gestem dając mi znać żebym podeszła bliżej. Byłam nieco speszona, ale spełniłam jej prośbę.
- Miło mi cię poznać - zamruczał, a ja dostałam dreszczy na całym ciele.
- Mi również - uśmiechnęłam się nieśmiało, kiedy patrzył mi w oczy. Przyglądał mi się przez chwilę, po czym odwrócił się do mojej przyjaciółki i objął ją w talii.
- Jedziemy, kocie? - kiedy powiedział "kocie", aż się wzdrygnęłam. Identycznie odezwał się do mnie ten kretyn w łazience.
- Nie czekamy na Harry'ego? - zapytała Vicky, lekko się uśmiechając i patrząc na mnie podejrzliwie.
- No co?
Oboje spojrzeli na mnie i wybuchnęli śmiechem.
Nie miałam za grosz pojęcia o co im chodzi, więc bez słowa skierowałam się z powrotem w kierunku domu. Nie zdążyłam jednak otworzyć drzwi, bo.. ktoś zrobił to przede mną.
- Ałć! Idioto, patrz jak..
- O, witaj kocie. Oddaję puder.
Patrzyłam jak oniemiała prosto w jego iskrzące się, zielone oczy. Był niesamowicie przystojny. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, co takiego właśnie do mnie powiedział. Zabrałam z jego dłoni puder i schowałam go do torebki.
- Dziękuję. Co to za głupie powiedzonko? Czy wy wszyscy mówicie do dziewczyn "kocie"? - zapytałam.
- Wiesz.. Mówimy tak tylko do naszych dziewczyn. - mrugnął do mnie porozumiewawczo.
- W takim razie nie wiem dlaczego zwracasz się tak do mnie. Nie jestem twoją dziewczyną.
Patrzył na mnie z oszałamiającym uśmiechem, który tak bardzo nie pasował do przepełnionego pożądaniem i zafascynowaniem wzroku.
- Żebyś się nie zdziwiła - szepnął i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia podniósł mnie i jakbym ważyła dwa kilo, przerzucił sobie przez ramię.
- Zostaw mnie! Natychmiast puść mnie na ziemię!! Co ty sobie wyobrażasz??!! - krzyczałam, jednak on tylko się śmiał. Jak można być kimś takim?
- Kocie, za późno. Jesteś już moja.
- Nie jestem niczyją własnością, a już na pewno nie twoją!
W pewnym momencie poczułam pod sobą dość miękkie siedzenie. Ten koleś usadził mnie na motorze.
- Chyba sobie kpisz - prychnęłam.
Spojrzał na mnie i pytająco uniósł jedną brew.
- Nigdzie z tobą nie pojadę.
Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami. W końcu podszedł bliżej mnie. Był naprawdę blisko. Niebezpiecznie blisko. Czułam na szyi jego gorący oddech, dostałam palpitacji serca. Dech stanął mi w piersiach.
- Gdybyś na prawdę nie chciała ze mną jechać - mruczał, powoli splatając swoje palce z moimi. - to już dawno byś stąd zeszła.
Odetchnęłam głośno i lekko go odepchnęłam, jednak nasze palce dalej pozostały złączone.
- Robaczki! Jedziemy już, szkoda czasu. - zawołała Vicky.
- To jak.. - ponownie zbliżył się, a jego usta dotknęły mojego ucha. Zadrżałam. - Jedziemy?
Byłam tak oszołomiona jego bliskością i cudownym zapachem, że niemal niezauważalnie skinęłam głową. Zaśmiał się.
- Zgadza się to powiedzenie, kobieta zmienną jest - puścił do mnie perskie oko. - Ale twój sprzeciw nie zrobiłby na mnie dużego wrażenia. Dzisiaj jesteś moja.
Założył mi kask na głowę, a następnie sobie. Zastanawiałam się nad tym, co powiedział, aż w końcu odpalił silnik i ruszyliśmy prosto, przed siebie, nie patrząc na to co wokoło, nie czując nic prócz rosnącej wraz z prędkością jazdy adrenaliny, to była chwila. Chwila, która dla mnie mogła trwać wieki.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

"Dangerous"

Postanowiłam zacząć pisać prawdziwy fanfiction o tytule Dangerous, co oznacza niebezpieczny. Głównym bohatetem opowiadania będzie, w rzeczy samej, Harry Edward Styles (reszta zespołu również będzie występować, nie martwcie się o to).
A więc bohaterowie:


        Diana Calter (18l.)
 Victoria Stanley (17l.)


Melanie Waller (17l.)


Harry Styles (20l.)

Niall Horan (22l.)

Liam Payne (22l.)

Louis Tomlinson (23l.)

Zayn Malik (22l.)


Krótki wstęp:
Diana to rozsądna, ale nieco nieśmiała dziewczyna, której nie w głowie imprezy i zabawy do białego rana. Jednak ten jeden, jedyny raz daje się namówić przyjaciółkom i idzie na domówkę do Kylle, jej znajomej ze szkoły. Tam poznaje chłopaków swoich przyjaciółek i ku wielkiemu zdziwieniu, swojego "przyszłego mężczyzne". A tak przynajmniej oznajmił jej tajemniczy zielonooki młodzieniec, który jednak tylko pozornie wygląda na łagodnego..







piątek, 6 grudnia 2013

Nieprawdopodobne lecz możliwe - rozdział 29 = THE LAST

Hariet była u mnie już cztery razy, ja natomiast w jej gabinecie dwa. Była całkiem sympatyczna, starała się podnieść mnie na duchu, ale ciężko jest pocieszyć kogoś kto jest w takiej rozsypce psychicznej jak ja. Dobrze, że chociaż fizycznie staram się wyglądać w miarę normalnie.
Ta dziewczyna jest naprawdę w porządku. W sumie, lubię jak do mnie przychodzi. Już nie czuję się gościem we własnym domu.
Tego dnia jechałem z Harry'm do domu rodziców Kathie, aby odebrać stamtąd moją córeczkę. Minęło tyle czasu, a ona musi mieć ojca. Tylko ja jej pozostałem. Myśląc o tym, z trudem powstrzymywałem łzy.
W końcu dojechałem na miejsce. Nie lubiłem tutaj przebywać, ten dom zbyt mocno kojarzył mi się z ukochaną i jej rodzicami którzy nie darzyli mnie zbyt wielką sympatią. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Na dużo gorsze.
- Dzień dobry - przywitałem się, gdy drzwi wielkiej rezydencji się otworzyły.
- Dzień dobry - odpowiedziała ponuro matka Kathie. Nie bawiliśmy się w żadne uprzejmości, chodziło tylko o dziecko.
- Diana śpi. Przyjadę niedługo ją odwiedzić - oświadczyła, starając się jak to tylko możliwe zaznaczyć, że wcale jej się to nie uśmiecha. Jednak ze względu na relacje z wnuczką będzie musiała jakoś to przeboleć. Podała mi nosidełko z malutką przykrytą kocykiem. Była urocza.
Harry czekał w samochodzie. Od razu przesiadł się do tyłu, biorąc Dianę ze sobą. Harpia wciąż stała przy drzwiach, badawczo lustrując nasze poczynania. W końcu odpuściła i weszła do domu, trzaskając drzwiami.
Drogę pokonaliśmy w milczeniu. Co jakiś czas odwracałem się, aby zajrzeć do małej. Spała jak suseł. Była urocza, ale o tym już chyba wspominałem.
Wiedziałem, że zawsze będę mógł liczyć na Harry'ego i Nelly, ale to ich chyba zaczyna przerastać. Mają dość ciągłego ni to mieszkania, ni to nocowania u mnie co jakiś czas. Nie dziwię się. Gdybym ja miał na głowie "wdowca", też bym oszalał. W końcu nie wytrzymałem, kiedy zobaczyłem ich kłócących się po raz kolejny w tym dniu.
- Przestańcie! Cholera, to wszystko moja wina. Wyprowadźcie się, proszę.
- Co ty pieprzysz? - zapytał Harry z poirytowaniem. - Nigdzie się z stąd nie ruszam.
- A ja owszem. Louis, jesteś moim przyjacielem i zależy mi na tobie, i właśnie dlatego chcę się wyprowadzić. Uważam, że minęło już wystarczająco dużo czasu abyś mógł na nowo zacząć życie. A nasza ciągła obecność wcale ci w tym nie pomoże. Więc, Harry, uspokój się i chodźmy spakować..
- Zamknij się! Ja wiem lepiej co jest dla niego dobre!
Nelly z niedowierzaniem wpatrywała się w rozzłoszczone oczy mojego przyjaciela. Chłopak dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
- Okej, jak chcesz. Już więcej nie będę się do ciebie odzywała, wedle twego życzenia.
- Nell..
Dziewczyna pobiegła na schody. U góry słyszałem tylko trzask pojedynczych szuflad i szafek. Po chwili zeszła zmagając się z dwoma wielkimi walizkami i małą kosmetyczką.
- Pomogę ci - powiedziałem i podbiegłem do niej, biorąc walizki.
Harry patrzył na mnie wyraźnie przygnębiony. Nie takiej reakcji się po mnie spodziewał, zapewne myślał że zacznę ją przekonywać żeby została. W rzeczywistości pragnąłem tylko, żeby już się wyprowadzili i uporządkowali swoje sprawy.
- Czekaj! - zawołał w jej stronę. - Dzięki, stary. Przyjdę wieczorem po rzeczy.
Podbiegł do niej i chwycił ją w talii, a ona zarzuciła swoje ręce na jego ramiona. Zaczęli się całować. Mój Boże, nie pragnąłem w tym momencie niczego, tylko obecności Kathie. Tak bardzo chciałem przytulić i pocałować ją tak jak Harry całował Nelly. Po chwili zdali sobie sprawę, że przyglądam im się z bólem, więc aby nie wzbudzać w nich wyrzutów sumienia jak najszybciej zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Diana spała, więc po cichu zakradłem się do barku i wyciągnąłem wishky. Nalałem jej sporą ilość do szklanki i wypiłem duszkiem. Spojrzałem na jedyną osobę, która mi została. Sprawiało mi to ból, bo przypominała mi Kathie.
Oh, Louis, weź się w garść.
Życie mija dalej, to co się stało już się nie odstanie.
Ale tak cholernie boli.
* Jakiś czas później *
Harriet spędza ze mną coraz więcej czasu. Nie podoba mi się to. Panoszy się w moim domu, twierdząc, że w ten sposób łatwiej jest się znaleźć w mojej sytuacji i szuka rozwiązania dla mojego problemu. Cóż, jedynym wyjściem z całej tej chorej gry było by wskrzeszenie mojej narzeczonej, co raczej nie jest możliwe.
- Lou, nalejesz mi coś do picia? - powiedziała, uśmiechając się.
Zamrugała kilkakrotnie oczami, robiąc słodką minę.
- Do oka ci coś wpadło, że tak mrugasz? - odpowiedziałem, starając się zachować powagę jednak przychodziło mi to z trudem, widząc jej speszenie i zażenownie.
- Dobra, Louis. Postawmy sprawę jasno. I ja to wiem, i ty to wiesz - jesteśmy sobie przeznaczeni.
Tym razem to ja zamrugałem kilkakrotnie, przez kilka sekund głęboko analizując jej słowa.
- Co? - wybuchnąłem śmiechem.
- Lou, nie wmawiaj mi, że to przypadek. Po śmierci tej twojej lubej..
- Narzeczonej, nazywała się Kathie - zwróciłem jej uwagę.
- ..akurat trafiłeś do mojego gabinetu. Już wtedy widziałam, jak mi się przyglądałeś. To nie przypadek.
Patrzyłem na nią chwilę starając się wyłapać jakikolwiek cień sarkazmu, ironii. Nic. Ona to mówiła śmiertelnie poważnie.
- Myślę, że nie do końca się zrozumieliśmy. Miałaś mi pomóc, a nie podrywać. Żegnam.
- Ale.. Ja wiem że ty mnie kochasz!! Louis!!
Niemal z siłą wypchnąłem ją za drzwi, zamykając je na klucz.
- No chora baba, cóż poradzić.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałem ten cudowny dźwięk. Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem uśmiechniętą buźkę Diany. Śmiała się identycznie jak jej mama. Boże, przez chwilę miałem wrażenie, jakby stała obok mnie.
- Widzisz, ty zawsze mnie zrozumiesz.
Dziecko ponownie zachichotało, pokazując miejsca, w których kiedyś będą ząbki.
- Jesteś jedyną kobietą której potrzebuje. Żadnych Harriet! - powiedziałem i pocałowałem maleństwo w policzek.
_______________
TAK WIĘC TO KONIEC NLM!
Być może jeszcze dzisiaj dodam bohaterów następnego opowiadania :)
Stworzę już taki typowy fanfiction, nie będzie on w jakimkolwiek stopniu podobny do tego co było teraz.
Enjoy!
/ Nelly.

piątek, 15 listopada 2013

Nieprawdopodobne lecz możliwe rozdział 28

Po czterech dniach od śmierci Kathie odbył się jej pogrzeb. Przed kościołem zgromadziło się wiele ludzi, niestety nie byłem w stanie zidentyfikować nawet połowy z nich. Byłem pod zbyt dużą ilością środków uspokajających. Kiedy ona zmarła.. Nie byłem w stanie nad sobą zapanować, to co się ze mną działo było nie do pomyślenia. Dziś, po kilku dniach, nadal nie czuję się dobrze. Jestem w rozsypce, psychika mi siada, a co za tym idzie nie jestem też wystarczająco sprawny fizycznie aby zaopiekować się Dianą. Nie miałem pojęcia, że w środku jestem tak słaby. Dlatego na pewien czas mała pojechała do matki Kathie, a do mnie wprowadził się Harry z Nelly. Czułem się jak ciężar, mimo że właściwie to był mój dom. Nie mogłem go opuścić, to jedyne miejsce które w jakiś sposób przypominało mi o mojej ukochanej. Chociaż sprawiało mi to niewyobrażalny ból, uwielbiałem wspominać chwile namiętności, które przeżyliśmy w sypialni, chwile czułości, kiedy przytulaliśmy się oglądając film w salonie, chwile śmiechu, kiedy wspólnie przygotowywaliśmy posiłek. Hazz z niepokojem mi się przyglądał, kiedy po raz kolejny rozmawiałem sam do siebie, trzymając w dłoni zdjęcie Kathie. Chyba uznał, że najwyższa pora abym udał się do psychologa.
Wspominając to, podawałem rękę kolejnym osobom, które podchodziły z kondolencjami. Nie docierały do mnie ich słowa. Wierzyłem, że ona zaraz się tu pojawi, że rzuci mi się na ramiona i wkrótce spędzimy upojną noc w moim domu.
Mimowolnie łzy zacięły cieknąć po moim policzku.
- Louis, tak mi przykro. - podniosłem głowę, kiedy usłyszałem znajomy głos.
To Eleanor.
- Wszyscy to mówią, ale kurwa, nawet nie zdajecie sobie sprawy co ja czuję.
Zamilkła. Podeszła do mnie, i położyła swoją rękę na moim ramieniu. Co ona tutaj właściwie robiła? Zresztą, to teraz mało istotne.
- Trzymaj się.
***

Z perspektywy Nelly

Cierpienie Louis'a sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej. Wszyscy bardzo przeżyli śmierć Kathie, zwłaszcza ja i on. W końcu byliśmy z nią najbliżej. Doskonale wiedziałam, jak się czuje. Chciałam w jakiś sposób zdjąć ból z niego i wziąć to na siebie. Nie mogłam patrzeć, jak bierze kolejne leki. To mnie dobijało.
Starałam się jednak trzymać, aby pokazać mu, że musi się podnieść. W rzeczywistości byłam jednak w takim samym stanie jak on.
Po pogrzebie wróciliśmy do domu. On, jak zwykle, usiadł na kanapie i wpatrywał się w jej zdjęcie. Miałam już tego dość.
- Louis, kurwa mać. Koniec tego. Mi też jest cholernie ciężko, ale nie możesz ciągle gapić się na Kathie w ramce. Ile można? Trzeba się jakoś pozbierać, z czasem będzie lepiej.
Usiadłam obok niego.
- Proszę, z całego serca, zgódź się na tą wizytę u psychologa. Umówiłam cię już na za tydzień. Ja też tam pójdę, ale w inny dzień. Zrób to dla niej, i dla Diany.
Chyba moje słowa w końcu do niego dotarły, bo pokiwał głową i posłusznie odłożył fotografię na swoje miejsce, następnie poszedł do kuchni i zabrał się za robienie tostów.
- Chcesz jednego? - zapytał. Uśmiechnęłam się.
- Z chęcią.
***

Z perspektywy Louis'a

Nella miała rację. Nie miałem ochoty zwierzać się komuś obcemu z moich problemów, ale może to mogło mi jakoś pomóc. Zapukałem do drzwi gabinetu, w którym przyjmowała pani psycholog.
- Proszę!
Wszedłem do środka.
- Louis Tom.. Tomlinson? - zapytała ze zdziwieniem.
Ah, no tak. Aż do dzisiaj nie myślałem o tym, że ludzie nie zaczepiają mnie na ulicy, nie proszą o zdjęcie czy autograf. Przypomniało mi się, jak pewnego wieczora oglądałem wiadomości i mówili o mojej  tragedii. Postanowili na pewien czas zostawić mnie w spokoju. W internecie pewnie jestem zasypany kondolencjami od fanek. Wypadałoby coś odpisać.
- Tak.
Była całkiem ładna, ale chyba nieco starsza ode mnie. Dwa, może trzy lata. Jej kasztanowe, proste włosy opadały swobodnie na plecy, a czarne niczym węgiel oczy uważnie mi się przyglądały. Była szczupła i wysoka, chociaż to drugie pewnie miała zapewnione dzięki wielo centymetrowych obcasach.
Bez wahania opowiedziałem jej moją historię, co jakiś czas przełykając formującą się w moim gardle gulę. Słuchała mojego paplania z poważnym wyrazem twarzy, raz po raz coś notując. W sumie, była bardzo ładna. Ale nie miałem teraz czasu ani ochoty na zajmowanie się takimi sprawami. Kiedy skończyłem, to ja słuchałem jej. Była bardo inteligentna, mówiła tak życiowo i mądrze. Każde jej słowo zostało stale zapisane w mojej głowie, ponieważ dało mi dużo do myślenia.
- Panie Tomlinson, mówił Pan, że ma Pan manię do przesiadywania w salonie i oglądania zdjęć ukochanej. Czy moglibyśmy na następne spotkanie umówić się w Pańskim domu? Chciałabym mieć wgląd na tą sytuację.
- Nie ma sprawy - powiedziałem obojętnym tonem. - A tak w ogóle, nie mów mi Pan. Jestem Louis.
- A ja Hariet - uśmiechnęła się. Tak bardzo było jej daleko do idealnego uśmiechu Kathie.. - W takim razie do zobaczenia w następnym tygodniu.
- Do zobaczenia. - mruknąłem starając się nie uronić już ani jednej łzy.

czwartek, 14 listopada 2013

Nieprawdopodobne lecz możliwe - Rozdział 27

Z perspektywy Louis'a

Minęło pół roku. Był środek maja, coraz bliżej do terminu rozwiązania, jednak mimo moich wielu próśb i błagań Kathie nie zgodziła się ze mną zamieszkać. Zawsze starała się to jakoś obracać w żart, ale ja wiedziałem, że jeszcze do końca mi nie ufa. Bała się konsekwencji wspólnego mieszkania. Mówiłem, że już nigdy jej nie zostawię, i że prędzej czy później będzie musiała się do mnie wprowadzić. Bezskutecznie.
Zaparkowałem auto przy drodze i zamknąłem drzwi. Jednym susem przeskoczyłem ulicę i już byłem u niej pod domem. Byłem lekko zestresowany, ponieważ zobaczyłem stojącego forda w garażu, który należał do jej ojca. Jakby to ująć, nie byłem z nim w najlepszych stosunkach. Wziąłem głęboki wdech i zapukałem do drzwi, kompletnie ignorując dzwonek.
- O, witaj Louis - przywitała mnie, jak zwykle serdeczna, matka mojej ukochanej.
- Dzień dobry - przywitałem się grzecznie i wszedłem do środka.
- Kathie! - krzyknęła, jednak odpowiedziało jej tylko echo. - Kathie! Może śpi. Idź sprawdź, co u niej.
Zgodnie z jej słowami popędziłem do góry z uśmiechem na twarzy. Nie mogłem się doczekać, aż ją zobaczę. Chciałem ją zabrać gdzieś na miasto, do fajnej knajpki z dobrym włoskim jedzeniem, takim które ona lubi najbardziej.
- Cześć kochanie - powiedziałem, otwierając drzwi. Zobaczyłem jej słodką buzię opatuloną kołdrą, a w uszach słuchawki. Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej. Lekko chwyciłem ją za ramię, aby ją obudzić, jednak wyraz jej twarzy pozostawał niezmienny. Zaniepokojony zbliżyłem się jeszcze bardziej i z przerażeniem zauważyłem, że nie oddycha. Niekontrolowany wrzask wydobył się z mojego gardła, gdy odkryłem kołdrę i zobaczyłem ogromną plamę krwi na materacu. Rodzice Kathie natychmiast przybiegli do góry.
- Dzwońcie po karetkę. No już! - krzyknąłem, a sam rozpocząłem reanimacje. Robiłem co mogłem, aby tylko utrzymać ją przy życiu. Jej ojciec pobiegł po telefon, a matka stała nade mną i głośno szlochała. Kompletnie nie zwracałem uwagę na łzy spływające po moich policzkach, walczyłem o nią. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że Kathie może.. Nie, samo myślenie o tym sprawiało, że moje serce rozłamywało się.
Po kilku minutach karetka przyjechała. Wszystko działo się błyskawicznie. Ratownicy szybko zabrali moją ukochaną do pojazdu, a ja niewiele myśląc wsiadłem do auta i jechałem za nimi. Nie obchodziły mnie czerwone światła, pierwszeństwo innych, znaki drogowe. Serce biło mi jak oszalałe, ręce mi drżały, szalałem z niepokoju. Co mogło się stać? Przecież do tej pory ciąża rozwijała się prawidłowo, nie było żadnych problemów. Mój Boże, nie chcę, nie mogę jej stracić.
***
- Nie może Pan tam wejść. Pan nie jest rodziną.
- Jest moją narzeczoną! Muszę się dowiedzieć w jakim jest stanie! - warczałem na lekarza, który nie chciał udzielić mi informacji na temat Kathie. Byłem wściekły.
- Proszę mnie zrozumieć. To nie zgodne z pra..
Byłem tak wyprowadzony z równowagi, że bez skrupułów pchnąłem biednego lekarza i pędem pobiegłem do sali, w której leżała Kathie. Wparowałem do sali i doznałem szoku. Pomimo upływu godziny lekarze nadal reanimowali moją dziewczynę. Gdy mnie zobaczyli, jeden z nich wyrzucił mnie z sali. Byłem załamany. Usiadłem na krześle i po prostu płakałem, tak po ludzku. Jeszcze nigdy, w całym moim życiu nie wylałem z siebie tylu łez. To tak, jakby ktoś wbił mi coś ostrego w klatkę piersiową sprawiając, że tracę dech. Cały mój świat, moje szczęście, sens życia - to ona. W tym momencie żałowałem każdej chwili, w której sprawiłem jej przykrość. Chciałem, aby była. Tu i teraz, ze mną. Nic inne się nie liczyło.
Westchnąłem głęboko, kiedy jakaś kobieta wyszła z sali.
- Co z nią? Co z dzieckiem? Przeżyją? Co się stało? - zasypałem ją pytaniami.
- Jest Pan kimś z rodziny? - zapytała podejrzliwie.
- Uhm.. Bratem - wyjąkałem niepewnie.
- Pana siostra jest w bardzo ciężkim stanie. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji, bo jeśli dziecko ma przeżyć trzeba natychmiast wykonać cesarskie cięcie, a to z drugiej strony zagraża życiu pańskiej siostry..
Zupełnie zapomniałem jak się oddycha.
- Postaramy się uratować siostrę i dziecko, ale nie obiecuję, że to się uda.
Nie mogłem w to uwierzyć. Najważniejsze osoby w moim życiu mogły w jednej chwili zniknąć. Zdążyłem się już przyzwyczaić do myśli, że będę ojcem. Mieliśmy plany, marzenia.. Teraz to wszystko wydawało się takie dalekie. Nieprawdopodobne. Tak bardzo kochałem Kathie. I nasze dziecko.Każde nasze marzenie zostało pozostawione pod znakiem zapytania. Nie mogłem już wytrzymać z bólu wewnętrznego, to mnie niszczyło od środka. W ciągu zaledwie kilku godzin mój świat runął.
Gdzieś w mojej głowie zaświeciła się myśl, że powinienem ratować Kathie, a nie dziecko. Natychmiast jednak ją ugasiłem. Ona by tego nie chciała. A ja nie mógłbym robić czegoś wbrew jej woli.
Znów usiadłem na krześle, niecierpliwie czekając aż ktoś w końcu powie mi, co się dzieje na sali za drzwiami. Myśli plątały mi się w głowie. Nie byłem w stanie się skupić.
Po około dwudziestu minutach ta sama kobieta ponownie wyszła z sali. Jej mina świadczyła o tym, że jest z siebie dumna.
- Udało się.
Odetchnąłem z ulgą i zacząłem się śmiać jak głupi. Kobieta poklepała mnie po plecach i odeszła.
Wbiegłem na salę. Zobaczyłem uśmiechniętą Kathie trzymającą w rękach naszego dzidziusia. Zrobiło mi się ciepło w środku. W ciągu kilku chwil na przemian czułem ból i radość. Niesamowite.
- Kochanie.. - wyszeptałem, przygryzając dolną wargę. Byłem wzruszony. Spojrzała na mnie, a w jej oczach była miłość i troska. Tak bardzo ją kochałem.
- Kocham cię - powiedziała, a ja wpiłem się w jej różowe usta, namiętnie, aczkolwiek delikatnie tak aby jej nie skrzywdzić.
- To jest Diana - wyszeptała, podając mi malucha.
Ręce mi drżały, ale mimo to wziąłem ją od Kathie. Chodziłem z małą po sali, podziwiając jej piękną buzię. Oczka miała zamknięte, ale usta zdecydowanie odziedziczyła po mamie. Była cudowna. Cicho coś pomrukiwała, a ja śmiałem się z radości.
Niestety, moje szczęście znowu nie trwało długo. Głośne pikanie sprzętu, do którego podpięta była Kathie, wyprowadziło mnie z równowagi.
- Pomocy! - krzyknąłem, nie wiedząc co robić. Dziewczyna leżała nieprzytomna w bezruchu, a ja stałem jak słup soli z małą na rękach. Aparatura wskazywała same poziome kreski. Lekarze krzątali się po sali, robiąc ogromne zamieszanie. Ktoś zabrał mi dziecko, ktoś wyprosił z sali. Drzwi znów się zamknęły. Z szeroko otwartymi ustami czekałem, aż ktoś mi powie co się dzieje. Nerwowo tupałem nogą. Co się właśnie stało?
Nie mogłem już wytrzymać z nerwów. Przecież Kathie urodziła, sama wyglądała dobrze. Wszystko było jak w najlepszym porządku. I ten jej piękny, szczery uśmiech..
- Przykro mi. - z zamyślenia wyrwał mnie głos pielęgniarki.
- Słucham? - zapytałem, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Serce pańskiej siostry nie wytrzymało. Byliśmy pewni, że się udało, ale jednak to było zbyt duże obciążenie jak na szesnastolatkę. Przykro mi.

niedziela, 10 listopada 2013

Nieprawdopodobne lecz możliwe - Rozdział 26

Koncert był naprawdę świetny. Mnóstwo dekoracji i efektów specjalnych, gorąca atmosfera, roztańczeni chłopcy a w środku zainteresowania ona, bogini seksu i piękna, Rihanna. Zazdrościłam jej pewności siebie, jaka biła od niej na scenie. Poruszała się jak kot, rozpalając zmysły wszystkich przybyłych. Widać było, że czuła się tam jak ryba w wodzie. A Harry nie opuszczał mnie nawet na krok. Przy wolnych piosenkach kołysaliśmy się wtuleni w siebie w rytm muzyki, natomiast gdy zaczynały się żwawe kawałki szaleliśmy, że głowa mała. Nigdy tak dobrze się nie bawiłam - no, może pomijając ich koncert.
Nie mogłam uwierzyć, że to tak szybko się skończyło i że RiRi już zeszła ze sceny. Harry chwycił moją dłoń i pomaszerowaliśmy w stronę parkingu. Zrobiło się już chłodno. Żałowałam, że nie wzięłam grubszej kurtki, w końcu już późna jesień.
- Zimno ci?
Spojrzałam w jego stronę z niedowierzaniem. Jak on to robił? Nie było chwili, w której nie zgadł by o czym myślę.
- Jak ty to robisz?
- Ale co? - wybuchł gromkim śmiechem. Był taki uroczy, kiedy śmiał się beztrosko. Tak naturalnie. Mimowolnie sama zaczęłam się śmiać. To było bardzo zaraźliwe.
- Zawsze odgadujesz to, o czym myślę.
- Bo ja zawsze wiem o czym myślisz.
- Ah tak? - stanęłam w miejscu i lekko odsunęłam się od niego, przez cały czas patrząc mu w oczy. Chyba domyślał się, co mam zamiar powiedzieć. - W takim razie o czym teraz myślę?
Złapał mnie w talii i przyciągnął tak, że nasze ciała przylegały do siebie całym swoim ciężarem. Zahipnotyzował mnie swoim spojrzeniem, dosłownie nie byłam w stanie oddychać, moje myśli plątały się pomiędzy nim a jego zielonymi tęczówkami.
Zbliżył swoje usta do mojego ucha, lekko je muskając.
- O tym jaki jestem przystojny. - zachichotał.
Zaczerwieniłam się i na dobre wstrzymałam oddech.
- Oddychaj. - powiedział stanowczo i lekko mną potrząsnął.
- Jak mogę oddychać, gdy robisz ze mną takie rzeczy?
- Ależ ja z tobą nic nie robię. Jeszcze.
Zaśmiałam się głośno i chwyciłam jego dłoń.
- Co masz na myśli mówiąc "jeszcze"? - zapytałam po chwili milczenia.
Tym razem to on się zaczerwienił, z czego byłam bardzo zadowolona.
- Uhm.. No wiesz..
- Nie, nie wiem.
- Nelly.
- Harry.
- Nie dasz tak łatwo za wygraną, co?
- Tu się zgodzę.
Wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
- Co mogę poradzić na to, że mi się cholernie podobasz? - zamruczał, otwierając drzwi samochodu.
Oddychaj  Nelly, oddychaj.
__________________________

Z perspektywy Louisa

Nie mogę zrozumieć, co mną kierowało kiedy tak zachowałem się w stosunku do Kathie. Dopiero po fakcie zorientowałem się, że nikt wcześniej nie był dla mnie równie ważny jak ona. Zepsułem wszystko. Jestem cholernym dupkiem i dobrze o tym wiem, ale oddałbym wszystko żeby mi wybaczyła.
Po kolejnej, nieudanej zresztą próbie dodzwonienia się do dziewczyny rzuciłem telefonem o ścianę. Nie przemyślałem jednak tego do końca. Telefon z hukiem uderzył o ścianę, zostawiając w niej sporej wielkości dziurę, sam zaś leżał teraz w kawałkach na podłodze. Zaśmiałem się z mojej własnej głupoty.
Nagle zadzwonił domofon. Zrezygnowany po stracie nowego sprzętu zszedłem na dół, nie mając ochotę na spotkanie z kimkolwiek. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu przed drzwiami mojego domu stała.. Kathie. Spanikowany rzuciłem się do drzwi, szarpiąc klamką na wszystkie strony, dopóki nie uświadomiłem sobie, że najpierw należałoby znaleźć klucz. Biegałem jak szalony po korytarzu, rozrzucając wszystko dookoła. W końcu go znalazłem. Drżącymi dłońmi włożyłem go do zamka i delikatnie przekręciłem. Zobaczyłem moją bogini, najpiękniejszą i najcudowniejszą dziewczynę na tej planecie.
- Hej - zaśmiała się, widząc moje roztargnienie.
- Hej.. wejdziesz? - zapytałem, choć doskonale znałem odpowiedź. Uśmiechnęła się i weszła do środka. Jej mina była po prostu bezcenna.
- Matko najświętsza.. Co tutaj się stało?
Zachichotałem.
- Powiedzmy, że przeszło tędy niewielkie tornado.
- NIEWIELKIE? - powtórzyła zdumiona. Jej ogromne, niebieskie oczy powiększyły się ze zdziwienia jeszcze bardziej. Przeszła przez ''lekko'' nieuporządkowany korytarz i dotarła do kuchni.
- Chciałabym.. porozmawiać.
Moje oczy zaświeciły się niczym świeczki, nie mogłem się doczekać aż dowiem się co takiego ma mi do powiedzenia.
- O naszym dziecku.
Momentalnie pobladłem, a oczy straciły swój blask. To było do przewidzenia. Cóż mogłem sobie wyobrażać po tym, jak zachowałem się jak idiota?
- Ttak?- wybełkotałem.
- Cóż.. chciałabym, aby miało szczęśliwe dzieciństwo. Aby niczego mu nie zabrakło. Aby było radosne i roześmiane. - rozmarzyła się.
- Ja też tego chce - powiedziałem niemal przez łzy.
- A żeby to szczęście zapewnić, potrzebni są rodzice.
Przygryzłem dolną wargę.
- Wiem co masz na myśli. Ale obiecuję, że będę się zajmował maluchem. Będę mu poświęcać każdą wolną chwilę, zabierać do siebie na weekendy, dbać o niego.. Będę najlepszym ojcem na świecie. Pewnie myślisz, że po tym co zaszło jestem źle do niego nastawiony, ale możesz być spokojna. Ustalimy wizyty i..
- Skarbie, wybacz że ci przerwę, ale za przeproszeniem - co ty pierdolisz? - zaśmiała się i wstała z krzesła, podeszła do mnie i chwyciła moje dłonie. Przytuliła mnie, pozostawiając swój zapach na mojej skórze. Przyjemne dreszcze przeszły przez moje ciało, tak bardzo mi jej brakowało. Trzymałem cały mój świat w moich ramionach, to było wszystko czego w tym momencie potrzebowałem.
- Ja chcę być z tobą. Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia, Lou.
Nie wierzyłem własnym uszom. Zaśmiałem się głośno i pocałowałem ją w jej miękkie, różowe usta. Całowaliśmy się bardzo namiętnie, łaknąc siebie, niezaspokojeni przez tak długi czas. Moje szczęście nie znało granic, wziąłem ją na ręce i mocno trzymając zakręciłem w powietrzu kilka razy.
- Kocham cię wariacie! - krzyknęła, kurczowo trzymając się mojej szyi.
- A ja ciebie! - odkrzyknąłem, stawiając ją na ziemi.


niedziela, 13 października 2013

Where We Are - Tour

Hej, Directioners. Chciałam podzielić się z wami przemyśleniami na pewien temat. Otóż chodzi o trzecią już trasę koncertową One Direction, na której nie ma Polski.
Po pierwsze:
JAK KTOKOLWIEK MOŻE PISAĆ, ŻE NIENAWIDZI ONE DIRECTION ZA TO ŻE TUTAJ NIE PRZYJADĄ?
Zacznijmy od tego, że to nie oni ustalają, gdzie i kiedy odbywają się koncerty. Od tego mają menadżerów i pracowników, którzy wyznaczają trasy koncertowe w poszczególnych częściach świata. Uważam, że gdyby to zależało od chłopców to już dawno by do nas przyjechali.
Po drugie:
PAMIĘTACIE WYWIAD, KTÓREGO UDZIELILI LOUIS I ZAYN?
Powiedzieli w nim po polsku "Kochamy was" i stwierdzili, że zdecydowanie mają zamiar przyjechać do Polski.
Jeśli ktoś ma twittera i wchodzi na niego codziennie, może zauważyć, że Polacy niemal codziennie są w światowych z jakimiś hasłami. Najczęściej dotyczy to jakiegoś fandomu, zazwyczaj Directioners. Nie próbujcie mi teraz wmówić, że chłopcy na pewno tego nigdy nie widzieli. Tego było aż tyle, że nie sposób nie zauważyć.
Oni kochają swoich fanów, bez nich nie osiągnęli by takiego sukcesu. Przed ogłoszeniem krajów na WWAT powiedzieli, że na tej trasie znajdą się państwa, które czekały na nich trzy lata. POLSKA? POLSKA!

Po trzecie:
NIGDY NIE WOLNO TRACIĆ WIARY W SWOJE MARZENIA.
Nawet jeśli nie przyjadą w tej trasie, z pewnością zrobią to w jakiejś innej. Oni nas kochają, zrozumcie to. Jesteśmy dla nich jednymi z najważniejszych osób na świecie, to z jakim poświęceniem i uczuciem śpiewają na scenie dla nas jest niesamowite. Ja, oglądając filmiki z ich koncertów czuję się jakbym była pośród tych szczęśliwych ludzi, którym dane było zobaczyć swoich idoli. Dlaczego? Kocham ich tak bardzo i tak niewyobrażalnie szczerze, że dziękuję Bogu za to że ich stworzył. Nawet jeśli nie widzę ich na żywo - czuję ich w swoim sercu. POLACY! My też ich zobaczymy. Prędzej czy później spełnimy swoje marzenia, jednak musimy wierzyć w to, że staną się one rzeczywistością. Jeśli teraz się poddamy, poddamy się i później, w dorosłym już życiu. Wiara w marzenia to jest to, co daje nam siłę aby przetrwać kolejny dzień. Nie daj sobie wmówić, że twoje marzenia są głupie i bezsensowne. NIE! Każde marzenia, sny, pragnienia, są piękne i czymś uzasadnione, dostosowane do upodobań każdego z nas. Jeśli w coś silnie wierzymy i dążymy wytrwale do celu, bardzo prawdopodobne jest że coś co wydawało się niemożliwe stanie się rzeczywistością. Więc śnij dalej, twórz nieprawdopodobne historie, czuj, póki masz jeszcze na to czas. Bo z wiekiem to przemija. Czas ucieka niewyobrażalnie szybko, więc nie przejmuj się innymi, idź do przodu i spełniaj swoje marzenia.
/ Believe.

Mama Louisa spodziewa się bliźniąt!

Jak już zapewne wiecie (a może i nie) Jay Tomlinson ponownie zaszła w ciążę. Jak się okazało, jest to ciąża.. bliźniacza! Można się domyślić, że Lou szaleje ze szczęścia.
Ja również jestem szczęśliwa, móc się cieszyć jego radością. To naprawdę niezwykła informacja.
+ .. jeśli Tommo będzie miał jakieś zdjęcia z maluchami to... moje serce rozpłynie się z rozkoszy.

Nieprawdopodobne lecz możliwe - Rozdział 25

- Wszystko się zniszczyło, Lou. - wyszeptałam, nie mogąc powstrzymać łez.
- Nie mów tak. To się da jeszcze naprawić.
Spojrzałam na niego i prychnęłam. Zaskoczyłam go tym. Lekko odsunął mnie od siebie, pozostawiając niewidzialną barierę pomiędzy naszymi ciałami.
- Ale co się da naprawić? Już koniec. Nie ma czego naprawiać.
Westchnął cicho. Dostrzegłam, jak maleńka łza tworzy się w kąciku jego oczu.
- Kocham cię.
Stałam przez chwilę w milczeniu, wpatrując się w błękitne tęczówki. Niejednokrotnie wyznawaliśmy sobie miłość, czasem półżartem, czasem w zupełnej powadze. Jednak jeszcze nigdy nie usłyszałam, żeby wymawiał te słowa takim tonem jak teraz. Dwa wyrazy przeszyły na wpół moje serce, które mimowolnie rozpłynęło się.
- Louis..
Podniosłam rękę, aby dotknąć jego ciepłej skóry, szybko jednak cofnęłam ją. Sprawiłam mu tym ból, który odbijał się w jego oczach. Nie miałam odwagi, żeby to zrobić. Te wszystkie przepełnione namiętnością i pożądaniem noce odeszły w zapomnienie. Patrzyłam, jak zaciska szczękę, usiłując wygrać z napływającymi do oczu łzami. Spuściłam wzrok, aby nie dostrzegł mojego wyrazu twarzy. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. Zawsze uśmiechnięty i wesoły, milczał teraz z posępną miną.
Staliśmy tak przez chwilę kompletnie nie wiedząc co powiedzieć.
Nagle chwycił moją brodę i przyciągnął mnie do siebie. Delikatnie musnął swoimi wargami moje. Przymrużyłam oczy, łaknąc tego utęsknionego dotyku. Trwało to zaledwie ułamek sekundy. Kiedy otworzyłam oczy, jego już nie było. Gdzieś w oddali dostrzegłam jego sylwetkę, rozmywającą się pod wpływem szybkiego biegu.

Z perspektywy Nelly

 Byłam bardzo niespokojna. Telefon od Harry'ego nie dawał mi spokoju. Usiłowałam domyśleć się, w jakim celu chciał się ponownie ze mną zobaczyć. Jeśli miałoby się to zakończyć tak jak ostatnim razem, to wolę nie. Jakoś nie mam ochoty ponownie patrzyć jak umiera w szpitalu, a następnie zobaczyć go całującego się z inną dziewczyną. Jak na psychikę (prawie) szesnastolatki to było o wiele za wiele.
Nerwowo przeglądałam Facebooka, gdy jedno zdjęcie przykuło moją uwagę. Wytrzeszczyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Harry obejmował jakąś dziewczynę i najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że został umieszczony na dość jednoznacznym zdjęciu. Zaśmiałam się poirytowana i wyłączyłam komputer.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Otworzę! - wrzasnęłam najgłośniej jak tylko potrafiłam i w pośpiechu zleciałam po schodach. Dopadłam drzwi wejściowych i otworzyłam je. Stał przede mną nie kto inny jak Harry.
- Cześć - uśmiechnął się zawadiacko, pokazując rząd białych zębów i słodkie dołeczki na policzkach. Mimo mojego lekkiego zdenerwowania nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
- Hej. Chciałeś się spotkać? - zapytałam retorycznie, mając nadzieję że uzyskam odpowiedź na dręczące mnie od jakiegoś czasu pytanie. Skinął tylko głową i palcem wskazał na korytarz domu.
- Będziemy tak rozmawiali w drzwiach?
Zachichotałam i gestem zaprosiłam go do środka. Zdjął swój długi, czarny płaszcz i zawiesił na krześle. Jego wzburzone loki były bardziej pokręcone niż kiedykolwiek wcześniej. Wyglądał naprawdę uroczo. Usiadłam na przeciwko Harry'ego i spojrzałam w jego szmaragdowe oczy.
- Więc?
Odchrząknął lekko, a na jego ustach po raz kolejny pojawił się uśmiech.
- Nie jesteś już na mnie zła?
Westchnęłam. Tak naprawdę nigdy nie gniewałam się na niego. Nie umiałabym. To raczej do siebie miałam pretensję, że tak łatwo dałam się nabrać na jego życzliwe uśmiechy i słowa.
- Nie. - wyszeptałam tylko i odgarnęłam włosy z czoła, które niesfornie opadały na moja twarz.
- Doskonale - zaśmiał się. - Bo szkoda by było oddać bilety na koncert Rihanny..
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy zrozumiałam sens jego słów. Rozbawiło go moje zaszokowanie i wykorzystał je, aby się do mnie zbliżyć.
- Zacznijmy wszystko jeszcze raz, proszę. - zamruczał. Oddech uwiązł mi w gardle, czułam, że zaraz zemdleję. Jego oszałamiający zapach obezwładnił moje ciało i umysł.
- D..obrze. - bąknęłam i delikatnie, acz stanowczo, odsunęłam się od bruneta. - Mam tylko nadzieję, że nie skończy się tak jak ostatnio. Nie mam zamiaru jeździć z tobą po szpitalach tylko po to żeby następnie zastać cię całującego się z jakąś panną.
Zaśmiał się na moje słowa, wyraźnie rozbawiony moją irytacją.
- Obiecuję Ci, że tym razem wszystko potoczy się zupełnie inaczej.
Ufałam mu. Wierzyłam, że tym razem może cię udać. W końcu do trzech razy sztuka.
- Do trzech razy sztuka - powiedział, jakby czytał w moich myślach.
- To kiedy ten koncert?
- Uhm.. Za jakieś czterdzieści minut musimy się zbierać.
- O matko! Nie zdążę się ubrać!
W podskokach wybiegłam na górę, pozostawiając go samego w kuchni. Nie musiałam jednak długo czekać, bo już po chwili stał w moich drzwiach z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Mogę ci pomóc?
Rzuciłam w niego dopiero co wyciągniętym z szafy podkoszulkiem na znak protestu.
-  Mhm. Ta jest niezła - ocenił, widząc z jakiego materiału została wykonana. Koronka najwyraźniej bardzo przypadła mu do gustu.
- Dziękuję za twoje nieocenione porady, ale pozwól że sama wybiorę w czym powinnam iść. Także prosiłabym cię o opuszczenie mojego pokoju na kilka minut.
Zamknął drzwi, ale wiedziałam że nadal stoi w korytarzu. Szybko zdjęłam ciuchy, które wcześniej miałam na sobie i stanęłam przed szafą, pełna frustracji i niezdecydowania.
- Załóż mini.
- Spadaj - mruknęłam.
Na przekór tego co mówił wyciągnęłam czarne, skórzane legginsy i biały top z ćwiekami. Włosy upięłam w niedbałego koczka, pozwalając aby pojedyncze pasma włosów luźno opadały na moją twarz. Założyłam niedawno kupione, czarne buty za kostkę. Usiadłam przed lusterkiem i na moich jasnych wargach spoczęła ciemnofioletowa szminka. Dla uzupełnienia stroju wyciągnęłam z szafy kurtkę tego samego koloru i zadowolona z mojego wyglądu wyszłam na korytarz.
- Wow. Nawet bez mini wyglądasz zniewalająco.
Moje policzki oblał kolor znacznie ciemniejszy nawet od mojej szminki.
***
Nasze palce były mocno splecione ze sobą, kiedy spacerem szliśmy po ulicy. Uśmiechnęłam się na widok znajomego miejsca. Od tego wszystko się zaczęło.
- Pamiętasz? - zamruczał.
Jakbym mogła zapomnieć dzień,  w którym poznałam moich idoli? Zaśmiałam się tylko i lekko odsunęłam się od niego. Zastanawiałam się, jak możemy teraz wyglądać - jak para przyjaciół, czy para zakochanych w sobie ludzi? Emocje i uczucia jakie wywoływała we mnie obecność Harry'ego zaledwie kilka centymetrów od mojego ciała były nie do opisania. Ku mojemu niezadowoleniu wyplótł swoją dłoń z mojego uścisku, jednak tylko po to aby objąć mnie w talii. Byłam bardzo zdziwiona, że ludzie na ulicy kompletnie nas ignorowali. Czyżby byli przyzwyczajeni do takiego widoku? Ja to jeszcze nic, jestem zwyczajną dziewczyną mieszkającą w prowincjonalnej miejscowości, ale on? Ten młody Bóg seksu, bożyszcze nastolatek?
- Harry?
Odwrócił głowę w moją stronę, obdarowując mnie uroczym spojrzeniem. Momentalnie to, co chciałam powiedzieć, wyparowało mi z ust. Szczerzyłam się jak głupia do niego, a on wciąż mi się przypatrywał. Wykorzystał tą okazję mojej chwilowej niedyspozycji i musnął moje usta, a ja zamarłam, kiedy wpił się w nie coraz mocniej. Pożądanie i pewność siebie uderzyła mi do głowy. Na szczęście w porę ją zamaskowałam.
- Mhmm, przestań - zaśmiałam się. - Rozmażesz mi szminkę.
Pokręcił głową ze śmiechem i ponownie objął mnie w talii. Byliśmy już na miejscu. Harry grzecznie przywitał się z ochroniarzem, którego najwyraźniej znał. Po krótkiej pogawędce udaliśmy się pod samą scenę.
- Wszystkie moje najpiękniejsze wspomnienia pochodzą z tego miejsca - wyszeptałam, nie patrząc mu w oczy. Wiedziałam bowiem, że kiedy dopadnie mnie jego zielone spojrzenie słowa zaczną mi się plątać i nie będę w stanie wypowiedzieć jakiegokolwiek zdania które miałoby sens.
- Wiesz, że moje też?
Z zaciekawieniem spojrzałam na jego twarz. Od razu tego pożałowałam. Jego intensywne spojrzenie zawładnęło moim ciałem. Był nieziemsko przystojny.
- Nawet nie masz pojęcia jak bardzo cieszę się, że tutaj jesteś, ze mną. Kiedy się ze mną nie kontaktowałaś, było mi tak dziwnie pusto. Brakowało mi chwil, które spędzaliśmy razem, kiedy wisieliśmy godzinami na telefonie i żartowaliśmy ze wszystkiego.
Zarumieniłam się, ale on nie zważywszy na to mówił dalej.
- Zrozumiałem, jak niesamowicie ważna dla mnie jesteś. Potrzebuję cię, wiesz? Byłem głupi, że tego wcześniej nie widziałem.
Uszczypnęłam swoje ramię aby przekonać się, że nie śnię. Wszystkie wydarzenia, słowa wypowiedziane przed chwilą były realne. Szczere.
Rzuciłam mu się na szyję i wtopiłam w jego usta, nie dbając o resztki szminki którą właśnie ze mnie zlizywał. Zmierzwiłam jego niesforne loki a on zamruczał cicho. Oderwaliśmy się od siebie dopiero wtedy, gdy plac zapełnił się ciekawskimi spojrzeniami przypadkowych ludzi. / Believe

poniedziałek, 7 października 2013

Imagin - Louis "You are mine"

- Nie uciekaj stąd, kocie - wyszeptał uwodzicielsko do mojego ucha, zostawiając mnie samą w jego olbrzymim salonie. Wzdrygnęłam się, czując przyjemne dreszcze rozchodzące się po całym ciele. Spojrzałam w stronę odchodzącego Louis'a, a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się w górę kiedy zobaczyłam jak seksownie porusza pośladkami.
Usłyszał mój stłumiony chichot i odwrócił się patrząc mi w oczy i przeczesując palcami włosy. Po chwili domyślił się, czym przyciągnął moją uwagę. Wybuchnął niekontrolowanym śmiechem i przeskakując po dwa schody dotarł pod drzwi sypialni. Nie miałam pojęcia co może tam robić, toteż z uśmiechem na ustach czekałam na jego powrót. Moją uwagę przykuło zdjęcie postawione na komodzie, którego wcześniej nie widziałam. Podeszłam bliżej i już po chwili poczułam, jak łzy wolno spływają po moim rozpalonym policzku, tylko po to żeby upaść na miękki dywan, zostawiając mokry ślad.
Fotografia przedstawiała nas oboje w wesołym miasteczku, w sytuacji kiedy to on wziął mnie na ręce i składał delikatny pocałunek na moich wargach. Na samo wspomnienie zrobiło mi się lekko na sercu. Zaśmiałam się, gdy przypomniałam sobie okoliczności powstania tego zdjęcia.
*WSPOMNIENIE*
- Lou! Przestań, jakieś dzieci robią zdjęcia! - zachichotałam wesoło, podczas gdy on namiętnie wtapiał się w moje usta. Jego ciepłe dłonie obejmowały mnie z każdej strony. Kilkuletnie dzieciaki z okolicy były bardzo rozbawione, kiedy on uniósł mnie w górę i kilkakrotnie zakręcił mną dookoła. 
- Kocham cię! Kocham cię, słyszysz mnie? - krzyczał, próbując przebić się przez rozmowy innych ludzi. Po chwili postawił mnie na ziemi, a ja przykucnęłam, próbując odzyskać równowagę.
- Wariat jesteś.
Pewna dziewczynka podeszła bliżej i zapytała mnie:
- Co to znaczy kochać?
Uśmiechnęłam się do niej serdecznie i szepnęłam jej na ucho:
- To znaczy, że druga osoba jest dla ciebie najważniejsza na świecie.
Pokiwała głową ze zrozumieniem, przypatrywała mi się z uwagą. Widziałam w jej szczerych i pięknych oczach iskierki. Była czymś podekscytowana. Po chwili dodała:
- On cię kocha. 
Ukazała rząd swoich bielutkich ząbków w uśmiechu i pobiegła do swoich przyjaciół, wciąż na mnie patrząc. Podeszłam do Louisa i wtuliłam się w jego tors.
- A teraz zrobimy wam zdjęcie! Uśmiech proszę!
Mimo wyraźnej komendy chłopak ponownie uniósł mnie w górę i cmoknął w usta. Rozległo się głośne "FUUU". Wybuchnęliśmy gromkim śmiechem i poszliśmy wywołać zdjęcie.
A teraz to zdjęcie, efekt zabawy kilkuletnich dzieci, stało na komodzie w pięknie zdobionej ramce. Byłam bardzo wzruszona. Słowa dziewczynki odbijały się echem w moich uszach, gdy usłyszałam anielski głos Louisa.
- Przyjdź do mnie.
Nie czekając ani minuty dłużej pognałam na piętro. Zatrzymał mnie przed wejściem do sypialni.
- Kocham cię.
Odgarnął włosy z moich policzków i delikatnie pogładził jednego z nich. Serce gwałtownie mi przyśpieszyło, kiedy zaczął cmokać moją szyję. Opuszkami palców wciąż dotykał mojego policzka. Dokładnie wiedział gdzie są moje czułe punkty. Uwielbiałam pocałunki w szyję.
Tak jak tamtego dnia, wziął mnie za ręce i wniósł mnie do sypialni. Patrzyłam oniemiała na płatki róż porozkładane po całej pościeli. Uroku temu miejscu dodawały świeczki ułożone wokół pokoju. Nie mogłam sobie wyobrazić nic bardziej romantycznego.
Wskoczyłam mu na ramiona pozwalając, aby chwycił mnie za biodra i pieścił je, nie przerywając zainicjowanego przeze mnie pocałunku. Trwaliśmy tak przez chwilę. Moja ręka zaczęła błądzić po jego klatce piersiowej, rozpinając guziki koszuli. Dobrnęłam do końca i moim oczom ukazał się dobrze wyrzeźbiony tors Louisa, który teraz delikatnie dotykałam po całej jego długości. Mój chłopak mruczał z zadowoleniem, a ja oddawałam się tej czynności poświęcając jej całą moją uwagę.
- Jesteś gotowa?
Przytaknęłam skinieniem głowy. Postawił mnie na ziemi. Uniósł lekko moją koszulkę i jednym ruchem rozpiął znajdujący się pod nią stanik. Patrzyłam w bezruchu, jak koronkowa bielizna bezwładnie opada na ziemię. Zaśmialiśmy się cicho.
- Pragnę cię - wyszeptałam pewna swoich słów jak nigdy wcześniej.
To go wyraźnie zmotywowało.Wskoczyłam na miękką pościel, otulona płatkami róż. Podniósł jedną z nich. Ściągnął moją koszulkę i zaczął dotykać mojej skóry płatkiem, wywołując u mnie pomruki zadowolenia. Położył kawałek róży na moim policzku. Zsunął moje spodnie. W efekcie zostałam w samych majtkach.
- [T.I] .. Jesteś przepiękna.
Zachichotałam i przysiadłam na łóżku, przyciągając do siebie Louisa. Całował mnie namiętnie, lekko ssał moją dolną wargę. Był cudowny. Jeszcze nikt nie wprawiał mnie w taki stan jak on. Czułam się przy nim bezpiecznie i szczęśliwie jak nigdy.
Po chwili moje majtki tak jak pozostałe części ubrań leżały na ziemi. Lou wpatrywał się we mnie, mamrocząc coś pod nosem. Byłam całkiem naga i najwyraźniej bardzo mu się to podobało. Lekko odepchnęłam go na bok, i tym samym teraz to ja leżałam na nim. Siłowałam się przez chwilę z paskiem w jego spodniach. Patrzył na mnie zdezorientowany, ale zrozumiał co chciałam zrobić. Nic nie jest tak podniecające jak rozbieranie partnera. Pasek upadł na ziemię z brzękiem, na co brunet zareagował śmiechem. Ściągnęłam jego spodnie i poczułam jego męskość, która gwałtownie podskoczyła do góry.
- Nie tak szybko - wyszeptałam, również się śmiejąc. Dotknęłam twardego wybrzuszenia, które z każdą chwilą się powiększało. Masowałam je coraz szybciej, dotykając po różnych punktach, sprawiając, że z jego ust wydobywały się pomruki i westchnienia.
Kiedy był już blisko, odsunęłam się od niego i spojrzałam na jego twarz. Był w siódmym niebie. Zdjął bokserki i wyjął z szafki srebrne opakowanie. Wyjąwszy z niego to czego szukał, założył je na swoją męskość. Zbliżył się z uśmiechem do mnie, a ja położyłam się na plecach. Delikatnie, acz stanowczno wszedł we mnie, wykonując wolne ruchy w dół i w górę.
Nie mogłam powstrzymać jęku, kiedy przyśpieszył. Zmierzwiłam jego mokre od potu włosy, na co on również westchnął. Przerwał na sekundę, aby dosięgnąć moich warg. Całował czule i delikatnie, co kompletnie nie zgadzało się z tym, co robił ze swoim ciałem. Napierał na mnie swoimi biodrami coraz mocniej, co nieco mnie bolało. Nie powiedziałam mu jednak tego, wiedząc jak wielką przyjemność mu sprawiam. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi jak niebo tęczówkami, a mi świat zamigotał przed oczami. Był tak oszałamiająco przystojny.
- Jesteś moja. - wyszeptał.
Usłyszałam jego głos, i odpowiedziałam na to:
- Jestem twoja.
Czułam, że dochodzę. Wydawało mi się, że on również osiąga to do czego dążyliśmy od początku, bo wszedł we mnie jeszcze bardziej, zwiększając szybkość. W jednej chwili zdałam sobie sprawę, że głośno jęczy. Ja tylko wzdychałam i starałam się łapać oddech, co wcale nie było takim łatwym zadaniem. Kiedy w końcu stało się to co nieuniknione, fala przyjemności rozpłynęła się po moim ciele. Louis właśnie szczytował, podczas gdy ja oddawałam się chwili magicznej rozkoszy. Opadł na łóżko przyciągając mnie do siebie. Ułożyłam się wygodnie na jego nagim, błyszczącym się od potu torsie, lekko go dotykając.
- Jesteś niesamowita. Dziękuję. To było wspaniałe.
Wyszczerzył równy rząd białych zębów w uśmiechu.
- I kto to mówi - zamruczałam z satysfakcją w głosie, a on z zadowoleniem przytulił mnie jeszcze bardziej. / Believe

sobota, 5 października 2013

Imagin - Niall "Bad Boy"

Wracałam w ciepły, majowy wieczór z dodatkowych zajęć muzycznych. Do domu miałam niedaleko, więc o nic się nie obawiałam. Mieszkałam w dość spokojnej okolicy, gdzie niezwykle rzadko dochodziło do jakichkolwiek bójek czy przestępstw. Uśmiechnięta nie zwracałam uwagi na to, co się dzieje wokół mnie i przypomniałam sobie piękne oczy chłopca, który uczęszcza ze mną na lekcje gry na gitarze. 
Był taki uroczy, kiedy niezdarnie próbował chwycić odpowiedni akord. Ma przepiękne spojrzenie, niebieskie niczym ocean. Idealnie komponowało się z jego blond czupryną. Szkoda, że tym razem musiał wyjść wcześniej. Mówił, że ma jakieś sprawy rodzinne. Cóż. Pozostało mi tylko czekać do wtorku, kiedy ponownie się spotkamy.
Szczerze mówiąc to miałam nadzieję na jakieś wspólne wyjście. Myślałam, że zaprosi mnie do kina lub do jakieś kawiarni. Od kilku miesięcy chodzimy razem na zajęcia, jednak bardziej jesteśmy skupieni na sobie niż na słowach nauczyciela. Mamy ze sobą świetny kontakt, dobrze nam się rozmawia. Doskonale czuję się w jego towarzystwie - wiem, że mogę mu dużo powiedzieć, a on mnie zrozumie i zawsze coś doradzi. Sama nawet zastanawiałam się nad tym, aby zrobić pierwszy krok. Po długim namyśle zdecydowałam, że nie dam rady. Niestety, jestem bardzo nieśmiała. Mam zbyt wybujałą wyobraźnię a zbyt mało pewności siebie i wiary we własne umiejętności.
Usłyszałam ciche śmiechy i donośny głos jakiegoś mężczyzny. Czym prędzej schowałam się za murkiem, uważając, aby nie doszły do nich odgłosy moich ruchów. Serce biło mi jak oszalałe. Z trudem powstrzymywałam się od głośnego sapania i wołania o pomoc.
" Spokojnie, [T.I]. Przecież nic się nie stało. Nie zrobili ci krzywdy. Spokojnie" - powtarzałam w myślach. Nagle całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem Złośliwym i nikczemnym śmiechem, jakiego jeszcze nigdy nie słyszałam. Adrenalina gwałtownie napłynęła mi do żył, mieszając się ze strachem i niepoprawną ciekawością. Ostrożnie wychyliłam się zza mojej kryjówki i doznałam niemałego szoku.
- Dobra, idziemy. Do tego sklepu mamy kawałek, a musimy tam być zaraz po wyjściu ekspedientki. - powiedział wysoki blondyn w ciemnej, skórzanej kamizelce, podartych jeansach i szarych trampkach Nike, trzymając w ręku jakieś narzędzie. Przyjrzałam mu się uważnie. Kiedy dotarło do mnie, kim jest ten cwaniaczek, szybko schowałam się i zakryłam usta dłonią, powstrzymując westchnienie. To był Niall. Ten sam Niall z zajęć muzycznych, ten czuły i zabawny 16-latek. Nie wierzyłam własnym uszom. Prawdopodobnie planował jakiś napad. Ta myśl opanowywała mój umysł i serce z każdą mijającą sekundą. Coś od środka się we mnie złamało, jakaś niewyobrażalna siła kazała mi wyjść im naprzeciw i wykrzyczeć mu w twarz wszytko to, co w tym momencie o nim myślę. Dumnie wystąpiłam do przodu i okazałam się w całej krasie. Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem i widziałam, że nieco się speszyli.
- Cześć. - powiedziałam, nie spuszczając wzroku z Niall'a. Pozostali cicho odchrząknęli i wciąż mi się przyglądali. Zrozumiałam, że pojawienie się w tym miejscu i o tej porze nie było dobrym pomysłem.
- Czy my się znamy? - zapytał, wbijając we mnie tysiące maluteńkich szpilek.
- Dziwne pytania zadajesz. Jeśli bym cię nie znała, nawet do głowy by mi nie przyszło, aby się z Tobą witać. Co zamierzasz zrobić? Po co ci ten śrubokręt? Czyżbyś planował popełnić jakieś przestępstwo? Wiesz, że posiadam wysokiej generacji telefon komórkowy i w każdej chwili mogę wykonać telefon na policję.
- Ej mała, poluzuj trochę i chodź z nami - odezwał się jakiś mężczyzna. - Będzie faza. Nie daj się prosić.
Prychnęłam z wyższością i taktownie odrzuciłam włosami w tył.
- Spadaj stąd, [T.I]. To znaczy.... Eeeee..
- Horan, to ty ją jednak znasz? Oj, niezła sztuka ci się trafiła. Nawet wygadana jest i na głupią też nie wygląda. Bierzemy ją, co nie?
- Nie waż się jej tknąć! - krzyknął i podskoczył do niego, popychając go na ścianę. Trzymał go za i tak zniszczony już podkoszulek i patrzył na niego srogim spojrzeniem. Moja pewność siebie nieco opadła i zaczęło mnie opanowywać przerażenie.
- To ja już może pójdę.. - odezwałam się i zrobiłam krok w tył. Zauważył to siedzący do tej pory cicho wysoki brunet o przerażającym spojrzeniu. Wstał i zaśmiał się.
- Zabawa dopiero się zaczęła.
Niall puścił poprzedniego chłopaka i uderzył pięścią bruneta, który najwyraźniej się do mnie przystawiał. Czym prędzej chwyciłam go za ramię próbując odciągnąć od jego kolejnej ofiary.
- Przestań! Jesteś nieobliczalnym, dzikim zwierzęciem! Nie taki byłeś, Niall.
Cały zdyszany pchnął go i rzucił się za mną w pogoń, gdyż ja uciekałam ile miałam sił w nogach w kierunku mojego domu. Nie miałam nawet ochoty płakać po kimś takim jak on, w tym momencie chciałam tylko znaleźć się w moim pokoju.
W końcu dogonił mnie i chwycił za ramię, przyciągając do ściany tutejszego bloku.
- To nie jest tak, proszę, daj mi coś wyjaśnić.
Pokręciłam nerwowo głową, bezskutecznie próbując mu się wyrwać.
- Czego chcesz?! Jesteś miejscowym rozbójnikiem, nie wartym moich uczuć!
- Posłuchaj mnie, proszę. Trzydzieści sekund i będziesz wolna.
Wypuściłam powietrze z ust, unosząc głowę do góry.
- Dobrze. Ale potem nie chcę cię nigdy więcej widzieć.
- Więc.. chodzi o to, że..
- Dwadzieścia dziewięć - wypominałam mu, patrząc w jego oczy. Mimo wszystko wciąż byłam oczarowana ich blaskiem, było nich coś tak hipnotyzującego i magicznego, że nie sposób było je zapomnieć.
- Jestem ubogi, i to bardzo. Moja rodzina nie ma czego do garnka włożyć, a jest nas aż pięcioro. Ojciec alkoholik zapił się dwa lata temu i od tamtej pory żyjemy gorzej niż psy.
- Dwadzieścia dwa.. - wyszeptałam z mniejszym przekonaniem.
- Kiedyś przyłapałem tych chłopaków, jak robili napad na sklep monopolowy. Pozwolili mi żyć, pod warunkiem, że będę siedział cicho i pomogę im w czarnej robocie.
- Osiemnaście..
Wziął głęboki oddech.
- Nie chciałem tego, ale nie miałem wyjścia. Z drugiej strony, poprawił nam się byt. Mama i siostry codziennie jedzą obiady i śniadania, to jest dla mnie najważniejsze. Teraz, kiedy nasza sytuacja już się unormowała i mama znalazła pracę, kończę z tym. Dzisiaj miał być ostatni raz. Proszę, [T.I], wybacz mi. Cholernie mi na tobie zależy i nie chciałbym, aby nasza relacja się zniszczyła.
Mówiąc to, zbliżył się do mnie. Stykaliśmy się nosami. Czułam jego ciepły oddech na policzku i słyszałam przyśpieszone bicie jego serca, prawdopodobnie spowodowane szybkim biegiem.
- Nie wiem, nie podoba mi się to co robiłeś.
- Popełniłem w życiu wiele błędów, ale uwierz, że nigdy nie zależało mi na żadnej dziewczynie tak jak na tobie. No.. - popatrzyłam na niego z wyrzutem. - Może za wyjątkiem matki i sióstr..
Zaśmialiśmy się.
- Mi też na tobie zależy. Obiecujesz, że nie wrócisz do tego?
- Nigdy, przyrzekam. Martwię się o coś innego..
- O co takiego?
- Wiem, że jesteś z dobrej rodziny, a ja nie mam niczego.. A teraz już nawet nie będzie mnie stać na zajęcia muzyczne..
Uśmiechnęłam się do niego, czując wyraźną ulgę.
- Niall.. nie przeszkadza mi to. Najważniejsze jest to, jakim jesteś człowiekiem, i że nie będziesz organizował już tych bezsensownych i głupich napadów..
Na znak, że więcej nie popełni wcześniejszych błędów, złożył na moich ustach długi i namiętny pocałunek. Byłam taka szczęśliwa.. Nie spodziewałam się, że tyle rzeczy może się przydarzyć jednego dnia. Wiem, że był złodziejem, ale nie robił tego wyłącznie dla siebie. Troszczył się o życie swoich bliskich. I mimo wszystko, choć wiem, że to co robił było złe. - zaimponował mi tym. Postawił szczęście rodziny na pierwszym miejscu, poświęcając tym samym swoje. Cokolwiek by nie zrobił, i tak najbardziej pokochałam go za to właśnie poświęcenie. / Believe.

piątek, 4 października 2013

Nieprawdopodobne lecz możliwe - Rozdział 24

Październik powoli się kończy, ostatnie liście spadają z drzew, a zwierzęta gromadzą zapasy na zimę. Czuję się jak niedźwiedź - najchętniej przespałabym całą zimę w moim pokoju i nie wychodziła z pod ciepłej pościeli. Niestety rzeczywistość nie pozostawiała złudzeń. Nie jestem niedźwiedziem.
W sumie, ciekawe jak to jest być zwierzęciem. Zastanawiam się, czy one rozumieją wszystko co usłyszą od ludzi, czy nie. Może po prostu nie umieją odpowiedzieć? I dlatego wszyscy myślą, że to po prostu głupie istoty?
Zakończyłam te dziwne rozmyślenia wychodząc z domu. Było jeszcze wcześnie, ale miałam ochotę pójść spacerem i w spokoju poukładać wszystkie bieżące sprawy.
Co mam zrobić z dzieckiem?
Oczywistą kwestią jest to, że nie ukryjemy mojej ciąży przed otoczeniem. A przecież moja rodzina nigdy nie pozwoliłaby sobie, żeby wieść o oddaniu niemowlaka do adopcji rozeszła się po całym osiedlu. Straciliby wtedy szacunek w oczach ludzi. Szczególnie mój ojciec, który jest dość często tematem numer jeden na imieninach lub imprezach okolicznościowych starszych pań z okolicy. Trzeba więc wychować dziecko jak należy.
Co mam zrobić z Lou?
Jest całym moim światem i tak bardzo mi go brakuje, ale na samą myśl że znów miałabym z nim być, wracają przykre wspomnienia związane z niechcianą ciążą. Te okropne rzeczy, które do mnie wymówił.. Wiem, że żałuje. Przeprosił i chce to wszystko naprawić, ale dla mnie to nie jest tak łatwe i oczywiste jak dla niego. Ja to wciąż pamiętam. Jego słowa wbijają się w moje serce za każdym razem gdy go widzę. Jednak jeśli chcę zatrzymać dziecko, powinnam do niego wrócić. Maluch musi mieć oboje rodziców.
Co mam zrobić z rodzicami?
Mama wspiera mnie teraz jak nigdy wcześniej. Czuję, że mogę na nią liczyć w każdym momencie mojego życia, doradza mi za każdym razem gdy nie jestem czegoś pewna. Mimo to przykre wspomnienia nie wyparowały, tak jak w przypadku z Louisem. Ojciec nie przeprosił mnie, to go zbyt wiele kosztuje, ale po jego oczach widzę, że jest mu wstyd. Dlatego dzisiaj po szkole idę na komisariat, aby odwołać zeznania przeciwko niemu.
- Hej Kath! - przywitała mnie przyjaciółka, kiedy nieświadomie dotarłam pod jej dom. Ocknęłam się po chwili i zauważyłam jej uśmiechniętą i radosną twarz.
- Cześć, co się stało? Co jesteś taka podniecona?
Dyszała ciężko i sapała, nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Śmiała się, kiedy próbowała cokolwiek powiedzieć. W końcu nie wytrzymałam z ciekawości i zaczęłam zgadywać.
- To ma jakiś związek z Alexem?
Pokiwała przecząco głową.
- Z chłopcami?
- Tak. - wyszeptała.
Zastanowiłam się chwilę i patrząc w jej oczy dostrzegłam w nich charakterystyczne dla zakochanych osób iskierki świadczące o nagłym kontakcie z ukochaną osobą.
- Pisał? - nawet nie musiałam mówić jego imienia. Wiedziałyśmy obie.
- Nawet lepiej, dzwonił! Prosił o spotkanie. Kathie, nie wiem co mam robić. A co jeśli to skończy się tak jak poprzednim razem? Może on chce się po prostu przyjaźnić, bez żadnych zobowiązań?
- Właśnie dlatego powinnaś się z nim spotkać. Powie ci wyraźnie, czego od ciebie oczekuje i wtedy będziesz wiedziała na czym stoisz.
- Może masz rację..
- Ale nie powinnaś się tak cieszyć. Przykro mi to mówić, ale to że zadzwonił to nie znaczy że zaprasza cię na randkę.
- Wiem, rozumiem.. Dobra, chodźmy już. W przeciwnym razie spóźnimy się na autobus, a następny jedzie dopiero za dwie godziny! - przypomniała. Nie rozmawiając już o żadnym z chłopców ruszyłyśmy jak zawsze w to samo miejsce, nieuchronnie wrzucone w wir zobowiązań uczniowskich.
Bardzo nudny w moim przekonaniu dzień rozpoczęła równie nudna chemia. Patrzyłam się na nauczyciela jak zahipnotyzowana, nie rozumiejąc jednocześnie jego słów. Na matematyce rozwiązałam proste równanie z niejaką trudnością. Nie mogłam się skoncentrować.
- Umiesz na sprawdzian z biologii? - zapytała Nell, kiedy wyszliśmy z sali.
- Co?! Jakim sprawdzianie?! - krzyknęłam przerażona, wyciągając zeszyt do tegoż właśnie przedmiotu. Nie umiałam kompletnie nic, zapomniałam o dzisiejszym sprawdzianie. Nerwowo przekładałam kartki zeszytu, próbując zapamiętać chociażby kilka prostych zdań. W tej samej chwili poczułam wibracje w kieszeni. Po kryjomu wyciągnęłam telefon i z niedowierzaniem przeczytałam wiadomość od Louis'a.
" Hej kicia. Odpowiedzi do sprawdzianu z biologi to: 1B, 2C, 3B, 4D, 5A, 6A, 7B, 8C. Powodzenia"
Uśmiechnęłam się sama do siebie i nie byłam już tak zdenerwowana jak wcześniej.
***
Równo o 15 skończyłam lekcje. Udałam się samotnie na przystanek, ponieważ Nelly wyszła godzinę wcześniej. Założyłam słuchawki na uszy. Kiedy usłyszałam Little Things, automatycznie się rozpłakałam. Chciałabym wrócić do tych czasów, gdy wszyscy byli dla mnie tak ważni, to dzięki One Direction przetrwałam najgorsze chwile mojego życia. A teraz, kiedy te najgorsze chwile są z nimi związane? A ściślej mówiąc z jednym z nich? Oni już nie mogą mi pomóc. Bynajmniej nie tak jak kiedyś.
Cicho szlochałam zasłaniając twarz włosami. Opierałam się o murek i nie zwracałam uwagi na to, czy ktoś jest w pobliżu. Poczułam dłonie oplatające mnie w talii. Nawet nie spojrzałam na twarz nowo przybyłej osoby, po prostu wtuliłam się w niego czując zapach jego męskich perfum i ciepło bijące od serca Lou. / Believe.

Zabieram się do pracy.

Witajcie.
Niestety moje plany co do pisania jednego rozdziału i jednego imagna dziennie się nie sprawdziły, ponieważ jest tyle nauki, że nie mam w co rąk włożyć. Naprawdę jest mi ciężko, a do tego teraz jeszcze szkoła i w ogóle.. Nie mam czasu na nic. Blog będzie więc funkcjonował w taki sposób:

OD PONIEDZIAŁKU DO CZWARTKU POSTARAM SIĘ ZAMIESZCZAĆ JAKIEŚ INFORMACJE O CHŁOPCACH, TAKIE KRÓTKIE POSTY.

W WEEKEND, A NAJCZĘŚCIEJ W PIĄTEK, BĘDĘ DODAWAŁA KILKA KRÓTKICH OPOWIADAŃ I JEDEN ROZDZIAŁ "NLM".

A więc, zaczynam pisać.
+ Tymczasem w zakładce "Cała moja twórczość" możecie przeglądać inne moje posty, zapraszam ;)
/ Believe.

czwartek, 26 września 2013

Nieprawdopodobne lecz możliwe - Rozdział 23

- Tyle zdążyłam zauważyć - zaśmiałam się. Spojrzałam w jego szczere, pełne życzliwości i zatroskania oczy. Zrobiło mi się bardzo przykro, nie chciałam aby przejmował się moją sytuacją. Tak naprawdę sama byłam sobie winna. Najwyraźniej wydarzenia sprzed kilku dni były niewystarczające, abym mogła snuć plany o związku z Harry'm.
- Nie bądź smutna - powiedział Niall i pogładził mnie po policzku. Ton jego głosu sprawił, że popadłam w jeszcze większy obłęd. Nie kontrolowałam łez, które wydobywały się z moich oczów. Przymknęłam powieki i pozwoliłam, aby dalej dotykał moją twarz. Czułam się oszukana, zdradzona, chociaż wiedziałam że to nie ma sensu.
- Nie jestem. Po prostu za dużo sobie wyobrażałam i tyle. - postanowiłam zamknąć ten temat. Było, minęło. Co się stało to się nie odstanie, to już jest przeszłość. Żyję tym, co jest teraz. - Czy to nie jest dom Louis'a?
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, gdzie tak naprawdę jesteśmy. Otarłam ostatnią łzę z zaczerwienionego policzka i uśmiechnęłam się.
- Tak, dzwonił do mnie jeszcze przed tą sytuacją u Harry'ego. Chcą nam o czymś z Kathie powiedzieć, nie mam pojęcia o co chodzi. Wiem tylko tyle, że był bardzo zdenerwowany.
Natychmiast zapomniałam o tym, co jeszcze chwile wcześniej zaprzątało moje myśli i skupiłam się na tym co powiedział Niall. Co się mogło stać? Jeśli Lou był zdenerwowany, to może oznaczać tylko kłopoty.
Podjechaliśmy pod jego dom. Wzięłam głęboki wdech i wysiadłam z auta, zatrzaskując mocno drzwi. Widziałam krzywą minę Liam'a w lustrze i wyszeptałam ciche "Przepraszam''. Uśmiechnął się tylko i we trójkę zapukaliśmy do drzwi. Wybiegła do nas zapłakana Kathie, bełkocząca coś pod nosem. Weszliśmy do środka i próbowaliśmy ją uspokoić. Na korytarz wyszedł Louis. Nie był w najlepszej formie.
Kathie popatrzyła się na mnie z płaczem, kurczowo ściskając brzuch. Podczas gdy chłopcy dopytywali się Lou o powód jej zdenerwowania, ja zrozumiałam. Wyczytałam to z jej oczu. Przeraziłam się.
- Jesteś w ciąży.

Z perspektywy Kathie

Znów wybuchłam żałosnym płaczem i padłam mojej przyjaciółce w ramiona. Była jedyną osobą, która mnie rozumiała. Sama nie wiem jak to się stało, zabezpieczaliśmy się. Cóż, czasu już nie da się cofnąć.
Najbardziej zabolała mnie reakcja Louis'a, który stwierdził, że powinniśmy usunąć dziecko. Krzyczałam wtedy jak nigdy, byłam w jakimś obłędzie. Kłóciliśmy się dobrą godzinę. Doszło nawet do szarpaniny. Miałam nadzieję, że będzie mnie wspierał. On tymczasem chciał rozwiązać "problem" w karygodny i na dodatek nielegalny sposób.
- Co teraz zamierzacie zrobić? - usłyszałam głos Niall'a za moimi plecami. Odsunęłam się od przyjaciółki i z obrzydzeniem spojrzałam na mojego chłopaka.
- Mamy na ten temat odmienne zdanie - wyszeptałam. Wzrok wszystkich obecnych skierował się na Louisa. Spuścił głowę i włożył ręce do kieszeni, po czym wydał z siebie ciche westchnięcie.
- Myślałem.. no że.. Mam przecież pieniądze, moglibyśmy..
Każda osoba na korytarzu wybałuszyła szeroko oczy, nie dowierzając własnym uszom.
- Ty chyba żartujesz! Chcesz zabić własne dziecko ?! A co jeśli to ty miałbyś paść ofiarą aborcji? -  Nelly na zmianę wrzeszczała i pytała. Bardzo przejęła się tą sytuacją.
- Louis, jak możesz w ogóle mówić takie rzeczy? - Liam podszedł do niego i mocno nim szarpnął. - To jest człowiek. To jak jakbyś chciał zabić mnie czy Niall'a.
- Ale to jest płód! To jeszcze nie dziecko, dlatego trzeba działać póki to coś jeszcze nie urosło.
Oczy zaświeciły mi się, gwałtownie podskoczyło mi ciśnienie.
- Gościu, ogarnij się. - wyszeptał blondyn i głośno westchnął.
- Jesteś zwykłym idiotą! - skierowałam te słowa do Lou, a on tylko wzruszył ramionami. Jego zachowanie doprowadziło mnie do skrajności. W życiu bym się po nim tego nie spodziewała. Spoliczkowałam go najmocniej jak tylko umiałam, aż mnie ręką zabolała. Wybiegłam z pięknej willi, w którym dotychczas mieszkałam. Przeżyłam tu najpiękniejsze chwile mojego życia. Z człowiekiem którego kocham. Usiadłam na miękkiej trawie za domem. Czułam bijący od niej chłód, ale był on niczym w porównaniu z tym co działo się w moim sercu. Uczucie nienawiści i miłości mieszało się z żalem, który miałam do Louis'a. Nie rozumiałam jak on mógł pomyśleć o aborcji. To było nasze dziecko. Tak, ja mam tylko 16 lat a on jest ode mnie sporo starszy, ale myślałam, że to może się udać. A przynajmniej do dzisiaj..
Poczułam jego ciepłą dłoń na moim ramieniu. Nie chciałam oddać się przyjemności, jaką wywierał na mnie jego dotyk, więc szybko ją strąciłam.
- Kochanie..
Milczałam.
- Kath, dlaczego tak się upierasz? To najlepsze rozwiązanie z możliwych. Nikt na tym nie ucierpi.
Odwróciłam się gwałtownie, na przemian łkając i śmiejąc się złośliwie.
- Nikt na tym nie ucierpi? Czy ty naprawdę jesteś aż takim kretynem? Tym sposobem zabijemy żywą istotę! Tak ciężko ci to zrozumieć?
- Nie przesadzaj. Wielu ludzi tak robi.
- Wiesz co? Jesteś obrzydliwym mordercą. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy.
Prychnął. Zaskoczył mnie tym, byłam pewna, że będzie mnie przekonywał, abym wybaczyła mu jego słowa i że na spokojnie sobie wszystko wyjaśnimy, jeszcze raz.
- Dobrze. Rób jak chcesz. Żebyś tylko nie miała do mnie jakiś pretensji,. Ja nie mam zamiaru wychowywać jakiegoś bachora, ja mam tylko 22 lata! - krzyknął, po czym pobiegł do garażu. Z wybałuszonymi oczami obserwowałam, jak z piskiem opon wyjeżdża na ulicę i znika, mieszając się z innymi autami. Patrzyłam jeszcze w tamtą stronę przez chwilę, czekając. Sama nie wiem na co wtedy czekałam, wciąż miałam nadzieję, że wróci. Niestety.
Po raz ostatni weszłam do domu, aby spakować moje rzeczy. Najtrudniej było mi patrzeć na naszą sypialnię. Tutaj po raz pierwszy się kochaliśmy, tu spłodziliśmy nasze dziecko. Ileż to namiętnych chwil tutaj spędziliśmy, młodzi, dzicy, zakochani. To było zaledwie kilka dni temu.
I znowu, po raz kolejny muszę się przeprowadzać. Nie mam wyjścia, muszę wrócić do rodziców. To takie upokarzające. Chciałam zacząć dorosłe życie, ja - głupia, nierozważna, i dziecinnie wierząca w wieczną miłość aż do śmierci i szczęśliwe zakończenie. Żyłam w bajce, w jakimś fantastycznym śnie, z którego najwyższa pora się obudzić. Zamknęłam dom, a klucze jak zwykle zostawiłam na parapecie, w doniczce na kwiaty. Nelly i chłopcy zawieźli mnie jak niegrzeczną córkę do domu, która po kilkutygodniowym buncie postanowiła z powrotem wejść na dobrą drogę. Zaśmiałam się jak głupia. Patrzyli na mnie z niepokojem. Nie zwracałam na nich uwagi, starałam się skupić na tym, aby mój oddech był w miarę równy.
- Wejdziecie tam ze mną? Trochę się boję reakcji starszych - wyznałam, a oni przytaknęli. Nela objęła mnie ramieniem i wyszeptała:
- Będzie dobrze, kocham cię siostro. Możesz na mnie liczyć.
Niall i Liam również przyłączyli się do uścisku, całując mnie przyjaźnie w policzek.
Pokiwałam im głową ze wdzięcznością i niepewna każdego ruchu zapukałam do drzwi. Otworzyła mi matka, która na mój widok wybuchła niespotykaną radością. Cieszyła się i płakała ze szczęścia, jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam. Zbladła trochę, kiedy powiedziałam o powodach mojego powrotu, ale i tak nic nie zmąciło jej entuzjazmu. Kiedy przywitałam się z ojcem i zobaczyłam spokój w jego oczach, pozwoliłam moim przyjaciołom iść. Uśmiechnęli się pocieszająco i odjechali, w nieznane.
Dziwnie się tu czułam. Tak obco. Szesnaście lat mojego życia w tym miejscu, a i tak najlepiej mieszkało mi się u Louis'a. Ciekawe co teraz robi. Pewnie pije piwo i wyżala się jakiejś prostytutce, w jakie gówno wpadł. Nie miałam ochoty zaprzątać sobie nim myśli, więc ucałowałam mamę w policzek i zaproponowałam, żebyśmy porozmawiały jutro. Zgodziła się, a ja udałam się do mojego pokoju. Rozejrzałam się po nim. Zobaczyłam porozklejane na ścianach plakaty One Direction, i specjalną półkę poświęconą Louisowi. Rozpłakałam się bezradnie. Czy dalej jestem Directioner? Utraciłam wszystko to, co było dla mnie ważne. Szczerze mówiąc, to wolałabym ich nigdy nie poznać. To co się dzieje teraz, jest o wiele gorsze od świadomości, że nie mają pojęcia o moim istnieniu.
_____________
Dwa tygodnie później.
_____________
Dużo rozmawiałam z mamą. Po raz pierwszy poczułam, że mam w niej oparcie. Tata zapisał się na terapię, jest dobrze. Próbujemy od nowa naprawić nasze relacje, zaczynamy od samego początku. Od dwóch tygodni chodzę do szkoły, nadrabiam zaległości. Nie chcę dodatkowo denerwować rodziców, więc od razu po zajęciach wracam do domu. Tego dnia, po dzwonku, miało być tak samo. Miało.
Wyszłam z zatłoczonej szatni wprost na świeże powietrze, dysząc i głęboko oddychając. Największym minusem tej szkoły jest zbyt duża ilość uczniów. Przecisnęłam się przez tłum i ujrzałam jego. Stał, z tym swoim niewinnym uśmieszkiem na twarzy i zmierzwionymi włosami. Błękitne tęczówki odbijały się z blaskiem w moich, wprawiając mnie w kilkusekundowy zachwyt. Gdybym go nie znała, pewnie oszalałabym na jego punkcie. Widziałam zazdrość w oczach wielu dziewczyn, które zauważyły, że patrzył się właśnie na mnie. Wiele z nich wiedziało też, kim jest wysoki brunet stojący na parkingu prestiżowej szkoły. Nie mogły jednak podejść do niego czy chociażby poprosić o autograf, naruszyłyby wtedy regulamin. Wszędzie były też kamery, więc ze spuszczonymi głowami udały się do swoich domów, aby wspominać spotkanie Louis'a Tomlinsona.
- Hej - przywitał się ze mną i próbował pocałować mnie w policzek. Odsunęłam się w ostatniej chwili, a dziewczęta parzyły się na mnie w osłupieniu.
- To raczej nie był dobry pomysł, żebyś tu przyjeżdżał. Ej, nie zbliżaj się!
- Musiałem cię zobaczyć. Kocham cię, nie mogę bez ciebie żyć. - pomimo wyraźnego zakazu przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował w usta. Nasze języki tańczyły między naszymi wargami, w końcu udało mi się oderwać od niego.
- Ja też cię kocham Lou, ale i tak nie usunę ciąży. Nie masz na co liczyć.
Westchnął cicho.
- Myślałem że zmądrzejesz.
Spoliczkowałam go. Plotkary z mojej szkoły przyglądały się tej scenie a to z rozbawieniem, a to z irytacją. Co to za para - raz się całuje a raz bije?
- Misiek.. Skoro tak bardzo chcesz, to możemy je zatrzymać. Zgodzę się na wszystko, bylebyś tylko wróciła do mnie. - i tutaj znowu mnie pocałował. Tym razem wpiłam się w jego usta. Miał takie ciepłe, miękkie wargi. Całował cudownie. Tęskniłam za tym, potrzebowałam go.
- Ale ty sobie nie myśl, że ja ci wszystko wybaczyłam. - prychnęłam i zostawiłam go samego na parkingu pozwalając, aby tłum fanek otoczył go z każdej strony. Jego zdezorientowana mina była bezcenna. Usatysfakcjonowana pobiegłam na przystanek. / Believe.

niedziela, 22 września 2013

Nieprawdopodobne lecz mozliwe - Rozdzial 22

Skierowalam sie prosto na dworzec. Nie chcialo mi sie czekac na autobus, ktory i tak bylby zatloczony - w koncu dzisiaj sobota. Trzy kilometry to nie bylo jakos tragicznie duzo. Przynajmniej moje nogi odbeda obiecany juz kilka tygodni temu trening.
W takich sytuacjach jak ta brakowalo mi mojej przyjaciolki. Bardzo dojrzala w ostatnim czasie, zmienila sie.To juz nie jest ta sama, rozesmiana Kathie, ktora kompletnie nie umie przeklinac. Jej rodzice zlozyli pozew do sadu, poniewaz ciagle mieszka u Louis'a. Podczas ostatniej rozmowy telefoniczej mowia, ze boi sie tej rozprawy. Matka blagala ja, zeby nic nie mowila o tym co zrobil jej ojciec, ze sie zmienil. Kathie wiedziala, ze jesli nie opowie o swojej tragedii, z powrotem trafi do nich i jej pieklo zacznie sie od nowa. Z kolei jesli zlozy zeznania, jej rodzicom odbiora prawa rodzicielskie a ona sama trafi albo do domu dziecka, albo do rodziny zastepczej.
- Ja naprawde nie mam pojecia co robic, to jest beznadziejna sytuacja. Bez jakiegokolwiek wyjscia. Juz nie wiem czy gorszy jest dom dziecka, czy ojciec.
Dlugo zastanawialam sie, co powinnam jej odpowiedziec, ale w koncu zrezygnowalam. Nigdy nie bylam w takiej sytuacji i nie mialam prawa jej doradzac. Sama nie mam latwo w domu, ale moi rodzice w zyciu by mnie nie pobili tak dotkliwie.
Tak rozmyslajac, dotarlam na stacje. Wykupilam mape calej Anglii i czekalam na pociag. Moj Boze, gdyby mama dowiedziala sie o mojej samotnej wycieczce prawie 70 kilometrow od miejsca mojego zamieszkania, dostalabym szlaban. Do odwolania.
Mialam tylko nadzieje, ze nie przegapie miejsca wysiadki.
Nagle ktos popchnal mnie na schody, a ja w ostatniej chwili chwycilam sie barierki, chroniac sie przed groznym upadkiem.
- Ty idioto! - wrzasnelam. - Patrz jak.. Liam?
Spojrzalam na chlopaka w czapce z daszkiem, kapturem i ciemnych oklarach ktore wlasnie sciagnal. Nie dowierzalam wlasnym oczom.
- Ciii... Nie chce zeby sie ktos dowiedzial.
Odciagnal mnie w bardziej ustronne miejsce i usiadl na murku.
- Co ty tu robisz? Wiesz jaka histerie wywolasz, jak ludzie odkryja ze to ty?
Usiadlam obok niego. Zauwazylam, ze ma zaczerwienione od placzu, pelne smutku oczy.
- Przepraszam, nie chcialem cie popchnac, ale jestem tak zdenerwowany..Ja.. ja tak dluzej nie moge, to mnie przerasta, to ponad moje sily..
Przygryzlam dolna warge. Czyli ze po raz kolejny bede musiala sie bawic w pocieszyciela i psychologa. Nie zeby mi to sprawialo jakis klopot, z checia bym pomogla wszystkim potrzebujacym na calym swiecie, ale po prostu nie jestem w tym dobra.
- Co sie stalo? Chodzi o Sophie?
Pokrecil przeczaco glowa.
- Codziennie musze zakladac maske, udawac kogos innego.. Udawac ze jestem szczesliwy, a wcale tak nie jest. Dan ma w poblizu wystep, chcialem.. Boze sam nie wiem czego chcialem, tak bardzo mi jej brakuje..
Milczalam. Pozwolilam, by wtulil sie we mnie niczym dziecko, i wybuch placzem. Czulam, ze jest z nim cos nie tak, od dawna sie nie usmiechal. Byl zatroskany, chodzil zamyslony. Martwilam sie o niego, ale nie chcialam sie wtracac. Wiedzialam, ze jesli bedzie chcial powiedziec co go dreczy to powie.
- Tak bardzo kocham Danielle, a musze byc z Sophie.. To mi lamie serce, ale nie mam wyjscia.
- Spotkaj sie z nia. Opowiedz jej o wszystkim, tak bedzie najlepiej.
- No wlasnie o to chodzi, ze nie moge. Musialem ja oklamac, ze cos sie miedzy nami wypalilo, ze juz mi nie zalezy. Rozrywalo mnie od srodka gdy wypowiadalem te slowa.
- To dlaczego jestes z Sophie? - nie mialam pomyslu na inne pytanie, a czulam, ze on musi to komus powiedziec.
- Modest podpisal umowe z jej matka, duzo im zaplacila. Mam sie z nia pokazywac i udawac zadowolonego, dopoki ona nie zdobedzie dosc duzego rozglosu. Mowiac krotko - mam ja po prostu wypromowac.
Zrobilo mi sie tak strasznie przykro, jakbym to ja sama przeszla przez cos takiego. To musialo byc strasznie - z dnia na dzien rozdzielili go z ukochana osoba.
- Boze.. nawet nie wiesz jak bardzo ci wspolczuje.
Znow padl mi w ramiona. Chcialam zrobic cos, co mogloby go pocieszyc ale kompletnie nie wiedzialam co, w tej sytuacji nic nie wydawalo sie odpowiednie. Nagle wpadl mi do glowy pewien pomysl.
- Jade do Harry'ego. Chcesz jechac ze mna?
Usmiechnal sie cieplo, i we dwojke poszlismy na peron drugi, skad mial odjechac nasz pociag.
***
Po polgodzinnej jezdzie dotarlismy na miejsce. Byl chlodny, ale pogodny dzien. Szlismy spacerem wzdluz chodnika, lapiac promyki slonca. Liam'owi chyb sie poprawil humor, bo zaczal sie usmiechac i mozna bylo z nim normalnie porozmawiac.
- Szczerze ci powiem, ze chcialbym juz wyjechac w ta trase. Z chlopakami zawsze jest razniej, i nie ma czasu na zmarwienia. To jest szalone tempo. I to kocham.
- A ja bym nie chciala, zebyscie pojechali. Bede bardzo tesknic. - powiedzialam. Zasmial sie wesolo. Odetchnelam z ulga.
- Jestesmy - oznajmil. Zrobilo mi sie cieplo na sercu, jak zobaczylam dom Hazzy. Nie moglam sie doczekac, zeby go zobaczyc. Wszystkie mile wspomnienia powrocily. W podskokach ruszylismy w kierunku jego mieszkana. Bez pukania weszlismy do srodka i zastalismy go... Calujacego sie z Rita.
Moj usmiech zgasl, entuzjazm oslabl, a serce krwawilo.
Gdy mnie zobaczyl, od razu oderwal sie od niej. Byl bardzo speszony. Z trudem powstrzymywalam lzy, a Liam patrzyl sie groznie na Loczka. Z kolei dziewczyna niczym sie nie przejmowala i bezczelnie smiala sie, majac najwyrazniej ubaw z zaistnialej sytuacji.
- Nie wiedzialem ze przyjdziecie, wchodzcie..
- Widze ze juz sie dobrze czujesz, najwyrazniej milosc ci sluzy. - zasmialam sie ironcznie. - Nelly..
- Zamknij sie Hazz - warknal Liam.
- Boze, przeciez sie moglam tego spodziewac! Co ja sobie wyobrazalam.. Wiecie co? Ja juz pojde. Bawcie sie dobrze. - wybieglam na dwor, zalosnie szlochajac. Ile to juz lez wylalam w tym tygodniu?
W bramce zderzylam sie z Niall'em.
- O hej, wlasnie szedlem... Ale zaraz, co jest?
Spojrzalam na niego. Moj wzrok mowil wszystko. Rita.
Pokrecil glowa z dezaprobata i pobiegl do domu. Uslyszalam krzyki i smiech, ten powtorny smiech dziewczyny. Z czego ona sie tak cieszyla? Nie potrafilam tego zrozumiec.
- Chodz Nell, idziemy. - chlopcy wyszli z domu, zatrzaskujac za soba drzwi. Doszlismy do auta Liam'a. Niall siadl ze mna w tyle i poswiecil swoja koszulke, abym mogla zatopic tam swoje lzy.
- Nie moge miec do niego o nic pretensji, przeciez nie bylismy razem.
- Ale tu chodzi o honor Nela, o honor, rozumiesz? Zachowal sie jak kompletny idiota i tyle - powiedzial Liam, gwaltownie wchodzac w zakret. Byl wzburzony.
- On ma racje. A ty sie nie przejmuj, bo na niego nie zaslugujesz. Rita go tak skrzywdzila, jeszcze nigdy nie byl tak zalamany, a tymczasem ona pstryknela palcami a on juz leci do niej jak cma do swiatla.
Zasmialam sie. Niall wiedzial, jak poprawic mi humor. Nawet Liam sie zasmial, mimo swojego zdenerwowania.Wlaczyl muzyke. Jak na zlosc w radiu szla ich piosenka: "Little Things". Ponownie wybuchnelismy smiechem, to jakis absurd,
- Ironia losu, nie? - usmiechnal sie i przelaczyl kanal.
Jechalismy przez pewien czas w milczeniu. Po chwili rozejrzalam sie po okolicy. Wydawala mi sie dziwnie znajoma.
- Gdzie jestesmy? - zapytalam, usilujac sobie przypomniec to miejsce.
- W aucie - odpowiedzial Niall. / Believe.

sobota, 21 września 2013

Imagin - Zayn "The Hero"

Byla chlodna, listopadowa noc. Ubrana w cieply kozuch mojej matki wracalam od przyjaciolki, u ktorej nieco sie zasiedzialam. Ojciec jak zwykle byl pijany i nie mogl po mnie przyjsc, a autobusy o tej porze juz nie jezdzily. Nerwowo rozgladalam sie dookola, bacznie obserwujac, czy nikt mnie nie sledzi. Wlozylam rece do kieszeni i scisnelam w lewej dloni klucz od domu. Mialam jeszcze spory kawal drogi. Wokolo nie bylo sluchac nic procz gluchej i nieprzyjemnej ciszy. A przeciez noca w tej czesci miasta dopiero zaczynalo sie zycie.
Nagle cos sobie przypomnialam. Cisnienie automatycznie mi podskoczylo, a krew buzowala w moich zylach niczym rozszalala burza w srodku lata. Niedawno jak wczoraj mowili w wiadomosciach o seryjnym mordercy, ktory uciekl wczoraj z sadu podczas rozprawy, kiedy to sedzia nie zgodzila sie na wczesniejsze zwolnienie z aresztu. Prawdopodobnie siedzi gdzies tutaj i czai sie na niewinne dziewczeta wracajace od kolezanki. Zupelnie nieswiadome czychajacego na nie zagrozenia.
Przelknelam sline, ale szlam dalej. Zostal mi jeszcze jakis kilometr. Robilo sie coraz zimniej, mroz przebijal sie nawet przez moj plaszcz. Spojrzalam w bezgwiezdne niebo z nadzieja, ze nie spotkam tego mezczyzny. Niestety, rzeczywistosc okazala sie brutalna.
- Hej sliczna, dokad zmierzasz?
Wyskoczyl zza roku, jak dzikie zwierze ktore wlasnie upatrzylo sobie nowa ofiare. W tym wypadku ta ofiara bylam ja. Czulam sie jakbym byla uwieziona w ciasnej klatce, z ktorej nie ma wyjscia, ktora jest zamknieta na klodke.
- Spaceruje - odpowiedzialam. Ton mojego glosu bardzo mnie zaskoczyl. Pomimo drgawek na calym ciele - z zimna i strachu - byl stanowczy i zdecydowany. Na nim to jednak nie zrobilo zadnego wrazenia, wrecz przeciwnie. Nasmiewal sie ze mnie.
- Widze ze odwazna jestews co? To moze pokazesz na co cie stac bez tego kozucha.. - mowiac to, zaczal zdzierac ze mnie plaszcz. Wrzasnelam przerazliwie i probowalam uciekac, jednak on szarpnal mnie za wlosy i pociagnal do tylu. Widzialam, jak w blokach mieszkaniowych zapalaja sie swiatla, niektorzy wychodzili na balkon zeby sprawdzic co sie dzieje.
- Pomocy! Pomocy! Blagam, niech mi ktos pomoze!
Momentalnie wszyscy schowali sie do swoich pokoi, gaszac w nich swiatla. Poczulam narastajaca bezsilnosc. Ludzie sie go bali, rozumialam ich, ale jeden telefon na policje wszystko by zalatwil, dlaczego nie chca pomoc?!
- Oni sie mnie boja, wiedza do czego jestem zdolny. - zasmal sie zlowieszczo. Rzucil mna na jakies stare deski i zaczal zrywac poszczegolne czesci ubran. Zostalam juz w samej bieliznie.
- Blagam, pomocy - lkalam, ale nikt mi nie chcial jej udzielic. Kiedy juz myslalam, ze on naprawde zrobi mi krzywde, poczulam, ze jestem wolna. Otworzylam oczy pelne lez i  zobaczylam, jak wysoki brunet ciemnej karnacji atakuje mojego oprawce, wymierzajac mu okrutne ciosy. Niczym gangser, ktory pokazuje slabszemu, kto tu rzadzi. Pewny siebie wymierzal coraz mocniejsze ciosy, na jego twarzy malowala sie wscieklosc i pogarda dla gwalciciela.  Chlopak wydawal mi sie dziwnie znajomy.
- Jak smiesz robic krzywde tej dziewczynie?! No pytam!
-Prze..Przepraszam - wybelkotal i upadl na ziemie. Wtedy chlopak podszedl do mnie i zapytal:
- Wszystko w porzadku? - sciagnal swoja kurtke i otulil mnie nia, pokazujac rownoczesnie swoje miesnie. Jego skora blyszczala od potu. Otarl reka czolo. Cala zziajana od zimna i obrony po prostu padlam mu w ramiona, szepczac:
- Dziekuje.
Odwzajemnij uscisk. Byl taki cieply, bila od niego meskosc i zarazem czulosc. Byl gotow stanac w obronie kazdej dziewczyny, czulam to. Po chwili, nawet nie wiedzialam kiedy, siedzialam juz w jego luksusowym aucie.
- Jak sie nazywasz?- zapytal.
- [T.I] [T.N]
- Cale szczescie, ze bylem w poblizu. Nawet nie chce myslec, co ten bydlak by ci zrobil, gdybym akurat tedy nie przejezdzal.
- Pewnie lezalabym zakopana gdzies niedaleko stad - zasmialam sie nerwowo. - Eh, ciekawe gdzie ja teraz pojde, rodzice pewnie pijani spia w domu, a jakby mnie zobaczyli bez ubran to by pomysleli ze jestem panna lekkich obyczajow.. Boze, moje zycie nie ma sensu. Nie wiem po co mnie ratowales, moze lepiej by bylo gdybym..
- Cii! Nie mow tak, jestes zdenerwowana. Pojedziemy do mnie, tam bedziesz bezpieczna.
Spojrzal na mnie, jakby pytal sie mnie o zgode. Skinelam glowa i uwaznie mu sie przygladnelam. Dopiero po chwili uzmyslowilam sobie, z kim ja jade w jednym aucie. Przypomnialy mi sie jego brazowe, pelne wsciekloci i zarazem troski oczy, kiedy ratowac mnie  z rak oprawcy. Tak dobrze znalam te oczy. Ten wyraz twarzy. Ta fryzure, na ktorej wierzcholku widnialo blond pasemko.
- Z-zayn? - wyszeptalam niepewnie. Skierowal wzrok w moja strone i rozesmial sie wesolo.
- Skad wiedzialas? Przeciez tak tu ciemno, tam tez bylo ciemno, jak mnie rozpoznalas?
Zastanowilam sie chwile.
- Ma sie ten talent .
W tej zupelnie tragicznej i absurdalej sytuacji wybuchelismy smiechem, jak szczesliwe, beztroskie dzieci podczas budowania zamkow z piasku.
Przypatrywal mi sie, i gdy tylko go na tym przylapalam, odracal wzrok, smiejac sie.
- No co?
Widzialam niesmialosc i slodycz w jego oczach - kompletne przeciwienstwo tego, co na tamtym osiedlu.
- Ej, to nie moja wina ze mi sie podobasz  i nie moge od ciebie oderwac wzroku, okej?
Zarumienilam sie. Czulam, ze to poczatek czegos naprawde pieknego. / Believe.

piątek, 20 września 2013

Nieprawdopodobne lecz mozliwe - Rozdzial 21

- Byla juz u ciebie policja? - zapytal. Spojrzalam na niego, szczerze zdziwiona. Dopiero po chwili uswiadomilam sobie, ze zanim trafilismy do szpitala, wykonalam telefon na komisariat.
- Ah, teraz sobie przypomnialam. Nie byli u mnie.
Zmarwil sie.
- Chyba bedziesz musiala juz isc, bo w innym wypadku beda cie szukac. A wiedza ze bedziesz w sali do ktorej cie przewieziono. Przyjdz pozniej kocie, wtedy pogadamy.
Westchnelam, pocalowalam go w policzek i zabralam sie do wyjscia. Ledwo co wyszlam z sali, uslyszalam krzyk Hazzy, a urzadzenie dalo glosny sygnal, ze jego serce przestalo pracowac. Wrzasnelam, i wyrywajac sobie kroplowke z przedramienia pobieglam na korytarz.
- Pomocy!! Lekarza! Czy jest tu jakis lekarz, do cholery?!
Zza rogu wyleciala pielegniarka z chirurgiem, i od razu przystapili do akcji ratunkowej. Z przerazeniem obserwowalam, jak probuja przywrocic go do zycia, uciskajac klatke piersiowa. Lekarz pokrecil glowa ze smutkiem, ale nie poddawal sie. Do sali wszedl sztab specjalistow, ktorzy wyrzucili mnie z niej i zatrzasneli drzwi prosto pod nosem. Krzczalam i walilam w niezniszczalna szybe z niespotykana sila. Lzy wylewaly sie ze mnie niczym ze wzburzonego potoku podczas burzy. Nie czulam wlasnego ciala, cala sytuacja byla dla mnie absurdem. Plakalam z bezsilnosci. Coraz slabiej uderzalam w szybe, wiedzialam ze to i tak nie przyniesie oczekiwanego rezultatu. Przygladalam sie Harry'emu, ktory lezal nieruchomo na szpitalnym lozku. Zszokowala zauwazylam, ze lekarze stoja nad nim i wypuszczaja powietrze z ust, nerwowo przygryzajac warge.
- Przykro mi. Robilismy wszystko, co w naszej mocy. Serce przestalo...
- Co pan opowiada?! On musi zyc, on na pewno zyje, niech pan sie zamknie i wraca go tam ratowac! - wolalam do pana Weihl'a. Nie zareagowal, pewnie takie sytuacje sa dla niego norma. Zrezygnowana weszlam na sale.
- Harry, prosze. Obudz sie. Musisz zyc, dla mnie.
Mowiac to, zlapalam go za reke i zamykajac oczy wyszeptalam cicha modlitwe do Boga. Nigdy nie czulam takiego bolu. Cos w srodku rozrywalo mnie na strzepy, uczucie zupelnie mi obce. Bywalo zle, ale nigdy az do tego stopnia. Bylam w stanie oddac mu moje serce, jesli tylko moglabym jeszcze raz zobaczyc jego intensywnie zielone oczy i anielski usmiech. Jeden raz.
Jego reka drgnela. Otworzylam oczy.
Siedzial wyprostowany na lozku, glosno dyszac.
- Moj Boze, dzieki ci Panie! Harry, zyjesz!
Popatrzyl sie na mnie jak zahipnotyzowany.
- Nelly, jestes.. - wyszeptal. Wpadlam mu w ramiona. Po chwili do pokoju wpadli lekarza, odrywajac mnie od niego i przygladajac mu sie badawczo.
- Nastapila smierc kliniczna. - powiedzial jeden z nich, a ja otworzylam usta ze zdziwienia.
***Dwa dni pozniej***
Na dworze zaczelo sie robic chlodno, w koncu byla juz polowa pazdziernika. Ubrana w cieply golf i dres siedzialam teraz w salonie, ogrzewajac sie przy kominku z kubkiem kakao. Holmes Chapel jest tak daleko, a ja tak bardzo tesknie. Jednak swiadomosc, ze on zyje i ze nie doznal zadnych uszkodzen mozgu w zwiazku z kilkuminutowa przerwa w dostawie tlenu do ciala, poprawiala mi humor. Zastanawialam sie, co teraz robi. Pewnie odpoczywa w swoim pokoju. Moze chlopcy do niego przyszli? Zadzwonil telefon.
- Halo?
- Jak sie masz?
To Harry. Poczulam, jak do mojego wnetrza naplywa przyjemne cieplo.
- Dobrze, juz jest okej. Tez chcialam do ciebie zadzwonic, ale jest juz pozno i nie wiedzialam, czy juz spisz.
- Mysle o tobie. Dziekuje, ze bylas ze mna przez te dni.
- A ja dziekuje, ze jestes. Dalej przeciez nie wiadomo, jakim cudem przezyles, skoro lekarze stwierdzili zgon.  - na te slowa zaschlo mi w gardle. Nie lubilam tego mowic, powracaly zle wspomnienia.
- Chlopaki twierdza, ze to ty mnie sciagnelas z powrotem na ten swiat - zasmial sie.
- Bardzo mozliwe. - wybuchnelismy smiechem.
- Dzwonie po to, zeby zapytac.. Co by bylo, gdybym musial zostac w szpitalu dluzej? Gdyby okazalo sie, ze mam jakies obrazenia wewnetrzne?
Zastanowilam sie chwile.
- Cos mi sie wydaje, ze musieliby sila mnie odciagnac od twojego lozka.
Ponownie uslyszalam jego beztroski smiech.
- Przeprowadz sie na Holmes Chapel, potrzebuje cie. - wyszeptal. Wzruszylam sie.
- Chcialabym, ale poki co to mnie nie stac. Ale chyba nie narzekasz na brak towarzystwa, co?
Przypomniala mi sie sytuacja ze szpitala, kiedy po wyjsciu na parking zaatakowal nas tlum fanek Hazzy. Staranowaly nas niczym stado dzikich owiec, krzyczac do nas i nawolujac, a scislej mowiac - jego. Jedna z nich, usilujac dostac sie do Harry'ego, bolesnie uderzyla mnie lokciem w oko, a ona jak gdyby nigdy nic rzucila sie mu na szyje i pocalowala w usta. Directioners szalaly, porwaly dziewczyne w tlum, a zaskoczony chlopak tylko sie smial.
- Hahaha, jak na razie nikt sie pod moim domem nie czai.
- Cieszy mnie ten fakt. Wybacz, ale ja juz koncze, zaraz wroca rodzice i nie chce zeby zastali mnie o tej porze z telefonem.
- Okej. Spij dobrze mala.
Odlozylam telefon i usiadlam przy kominku. Dopilam kakao, po raz ostatni spogladajac tego wieczora w plomienie. Przymknelam powieki i wyobrazalam sobie, ze to Harry a nie ogien ogrzewa moje cialo, ze otula je niczym ciepy koc w chlodna noc. Zabralam wszystkie moje rzeczy i udalam sie do gory. Usnelam z usmiechem na twarzy, majac w  pamieci obraz usmiechnietego Harry'ego.
Nastepnego dnia obudzily mnie promienie jasnego poranka. Przeciagnelam sie i spojrzalam na zegarek - byla dziewiata.
Zerwalam sie na rowne nogi i pobieglam sie odswiezyc. Wciaz jeszcze bolala mnie glowa, ktora nie byla w stanie ogarnac balaganu towarzyszacego mi od kilku dni. Obudzona przez moja krzatanine mama niechetnie zajrzala do lazienki. Zastala mnie zadyszana, probujaca rozczesac zaplatane wlosy.
- Co ty robisz? Przeciez dzisiaj jest sobota.
Zrezygnowana opuscilam bezwladnie rece i w pamieci usilowalam przypomniec sobie, ktory dzisiaj mamy.
- O nie, przepraszam. Pomylily mi sie dni - zasmialam sie i dalej przeczesywalam wlosy, bowiem w glowie mialam juz plan na dzisiejszy dzien.
- Nie idziesz jeszcze spac? - zapytala zaskoczona matka.
- Skoro juz wstalam, to pojade z Kathie do miasta, moze gdzies dalej.. - popatrzyla na mnie z ukosa, i poszla z powrotem do sypialni. Szybko ubralam sie, spakowalam torbe, i pelna wyrzutow sumienia w zwiazku z oszustem wobec matki udalam sie na dworzec. Kierunek ? Holmes Chapel. / Believe