czwartek, 14 listopada 2013

Nieprawdopodobne lecz możliwe - Rozdział 27

Z perspektywy Louis'a

Minęło pół roku. Był środek maja, coraz bliżej do terminu rozwiązania, jednak mimo moich wielu próśb i błagań Kathie nie zgodziła się ze mną zamieszkać. Zawsze starała się to jakoś obracać w żart, ale ja wiedziałem, że jeszcze do końca mi nie ufa. Bała się konsekwencji wspólnego mieszkania. Mówiłem, że już nigdy jej nie zostawię, i że prędzej czy później będzie musiała się do mnie wprowadzić. Bezskutecznie.
Zaparkowałem auto przy drodze i zamknąłem drzwi. Jednym susem przeskoczyłem ulicę i już byłem u niej pod domem. Byłem lekko zestresowany, ponieważ zobaczyłem stojącego forda w garażu, który należał do jej ojca. Jakby to ująć, nie byłem z nim w najlepszych stosunkach. Wziąłem głęboki wdech i zapukałem do drzwi, kompletnie ignorując dzwonek.
- O, witaj Louis - przywitała mnie, jak zwykle serdeczna, matka mojej ukochanej.
- Dzień dobry - przywitałem się grzecznie i wszedłem do środka.
- Kathie! - krzyknęła, jednak odpowiedziało jej tylko echo. - Kathie! Może śpi. Idź sprawdź, co u niej.
Zgodnie z jej słowami popędziłem do góry z uśmiechem na twarzy. Nie mogłem się doczekać, aż ją zobaczę. Chciałem ją zabrać gdzieś na miasto, do fajnej knajpki z dobrym włoskim jedzeniem, takim które ona lubi najbardziej.
- Cześć kochanie - powiedziałem, otwierając drzwi. Zobaczyłem jej słodką buzię opatuloną kołdrą, a w uszach słuchawki. Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej. Lekko chwyciłem ją za ramię, aby ją obudzić, jednak wyraz jej twarzy pozostawał niezmienny. Zaniepokojony zbliżyłem się jeszcze bardziej i z przerażeniem zauważyłem, że nie oddycha. Niekontrolowany wrzask wydobył się z mojego gardła, gdy odkryłem kołdrę i zobaczyłem ogromną plamę krwi na materacu. Rodzice Kathie natychmiast przybiegli do góry.
- Dzwońcie po karetkę. No już! - krzyknąłem, a sam rozpocząłem reanimacje. Robiłem co mogłem, aby tylko utrzymać ją przy życiu. Jej ojciec pobiegł po telefon, a matka stała nade mną i głośno szlochała. Kompletnie nie zwracałem uwagę na łzy spływające po moich policzkach, walczyłem o nią. Nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że Kathie może.. Nie, samo myślenie o tym sprawiało, że moje serce rozłamywało się.
Po kilku minutach karetka przyjechała. Wszystko działo się błyskawicznie. Ratownicy szybko zabrali moją ukochaną do pojazdu, a ja niewiele myśląc wsiadłem do auta i jechałem za nimi. Nie obchodziły mnie czerwone światła, pierwszeństwo innych, znaki drogowe. Serce biło mi jak oszalałe, ręce mi drżały, szalałem z niepokoju. Co mogło się stać? Przecież do tej pory ciąża rozwijała się prawidłowo, nie było żadnych problemów. Mój Boże, nie chcę, nie mogę jej stracić.
***
- Nie może Pan tam wejść. Pan nie jest rodziną.
- Jest moją narzeczoną! Muszę się dowiedzieć w jakim jest stanie! - warczałem na lekarza, który nie chciał udzielić mi informacji na temat Kathie. Byłem wściekły.
- Proszę mnie zrozumieć. To nie zgodne z pra..
Byłem tak wyprowadzony z równowagi, że bez skrupułów pchnąłem biednego lekarza i pędem pobiegłem do sali, w której leżała Kathie. Wparowałem do sali i doznałem szoku. Pomimo upływu godziny lekarze nadal reanimowali moją dziewczynę. Gdy mnie zobaczyli, jeden z nich wyrzucił mnie z sali. Byłem załamany. Usiadłem na krześle i po prostu płakałem, tak po ludzku. Jeszcze nigdy, w całym moim życiu nie wylałem z siebie tylu łez. To tak, jakby ktoś wbił mi coś ostrego w klatkę piersiową sprawiając, że tracę dech. Cały mój świat, moje szczęście, sens życia - to ona. W tym momencie żałowałem każdej chwili, w której sprawiłem jej przykrość. Chciałem, aby była. Tu i teraz, ze mną. Nic inne się nie liczyło.
Westchnąłem głęboko, kiedy jakaś kobieta wyszła z sali.
- Co z nią? Co z dzieckiem? Przeżyją? Co się stało? - zasypałem ją pytaniami.
- Jest Pan kimś z rodziny? - zapytała podejrzliwie.
- Uhm.. Bratem - wyjąkałem niepewnie.
- Pana siostra jest w bardzo ciężkim stanie. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji, bo jeśli dziecko ma przeżyć trzeba natychmiast wykonać cesarskie cięcie, a to z drugiej strony zagraża życiu pańskiej siostry..
Zupełnie zapomniałem jak się oddycha.
- Postaramy się uratować siostrę i dziecko, ale nie obiecuję, że to się uda.
Nie mogłem w to uwierzyć. Najważniejsze osoby w moim życiu mogły w jednej chwili zniknąć. Zdążyłem się już przyzwyczaić do myśli, że będę ojcem. Mieliśmy plany, marzenia.. Teraz to wszystko wydawało się takie dalekie. Nieprawdopodobne. Tak bardzo kochałem Kathie. I nasze dziecko.Każde nasze marzenie zostało pozostawione pod znakiem zapytania. Nie mogłem już wytrzymać z bólu wewnętrznego, to mnie niszczyło od środka. W ciągu zaledwie kilku godzin mój świat runął.
Gdzieś w mojej głowie zaświeciła się myśl, że powinienem ratować Kathie, a nie dziecko. Natychmiast jednak ją ugasiłem. Ona by tego nie chciała. A ja nie mógłbym robić czegoś wbrew jej woli.
Znów usiadłem na krześle, niecierpliwie czekając aż ktoś w końcu powie mi, co się dzieje na sali za drzwiami. Myśli plątały mi się w głowie. Nie byłem w stanie się skupić.
Po około dwudziestu minutach ta sama kobieta ponownie wyszła z sali. Jej mina świadczyła o tym, że jest z siebie dumna.
- Udało się.
Odetchnąłem z ulgą i zacząłem się śmiać jak głupi. Kobieta poklepała mnie po plecach i odeszła.
Wbiegłem na salę. Zobaczyłem uśmiechniętą Kathie trzymającą w rękach naszego dzidziusia. Zrobiło mi się ciepło w środku. W ciągu kilku chwil na przemian czułem ból i radość. Niesamowite.
- Kochanie.. - wyszeptałem, przygryzając dolną wargę. Byłem wzruszony. Spojrzała na mnie, a w jej oczach była miłość i troska. Tak bardzo ją kochałem.
- Kocham cię - powiedziała, a ja wpiłem się w jej różowe usta, namiętnie, aczkolwiek delikatnie tak aby jej nie skrzywdzić.
- To jest Diana - wyszeptała, podając mi malucha.
Ręce mi drżały, ale mimo to wziąłem ją od Kathie. Chodziłem z małą po sali, podziwiając jej piękną buzię. Oczka miała zamknięte, ale usta zdecydowanie odziedziczyła po mamie. Była cudowna. Cicho coś pomrukiwała, a ja śmiałem się z radości.
Niestety, moje szczęście znowu nie trwało długo. Głośne pikanie sprzętu, do którego podpięta była Kathie, wyprowadziło mnie z równowagi.
- Pomocy! - krzyknąłem, nie wiedząc co robić. Dziewczyna leżała nieprzytomna w bezruchu, a ja stałem jak słup soli z małą na rękach. Aparatura wskazywała same poziome kreski. Lekarze krzątali się po sali, robiąc ogromne zamieszanie. Ktoś zabrał mi dziecko, ktoś wyprosił z sali. Drzwi znów się zamknęły. Z szeroko otwartymi ustami czekałem, aż ktoś mi powie co się dzieje. Nerwowo tupałem nogą. Co się właśnie stało?
Nie mogłem już wytrzymać z nerwów. Przecież Kathie urodziła, sama wyglądała dobrze. Wszystko było jak w najlepszym porządku. I ten jej piękny, szczery uśmiech..
- Przykro mi. - z zamyślenia wyrwał mnie głos pielęgniarki.
- Słucham? - zapytałem, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Serce pańskiej siostry nie wytrzymało. Byliśmy pewni, że się udało, ale jednak to było zbyt duże obciążenie jak na szesnastolatkę. Przykro mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz