Hariet była u mnie już cztery razy, ja natomiast w jej gabinecie dwa. Była całkiem sympatyczna, starała się podnieść mnie na duchu, ale ciężko jest pocieszyć kogoś kto jest w takiej rozsypce psychicznej jak ja. Dobrze, że chociaż fizycznie staram się wyglądać w miarę normalnie.
Ta dziewczyna jest naprawdę w porządku. W sumie, lubię jak do mnie przychodzi. Już nie czuję się gościem we własnym domu.
Tego dnia jechałem z Harry'm do domu rodziców Kathie, aby odebrać stamtąd moją córeczkę. Minęło tyle czasu, a ona musi mieć ojca. Tylko ja jej pozostałem. Myśląc o tym, z trudem powstrzymywałem łzy.
W końcu dojechałem na miejsce. Nie lubiłem tutaj przebywać, ten dom zbyt mocno kojarzył mi się z ukochaną i jej rodzicami którzy nie darzyli mnie zbyt wielką sympatią. Teraz jednak wszystko się zmieniło. Na dużo gorsze.
- Dzień dobry - przywitałem się, gdy drzwi wielkiej rezydencji się otworzyły.
- Dzień dobry - odpowiedziała ponuro matka Kathie. Nie bawiliśmy się w żadne uprzejmości, chodziło tylko o dziecko.
- Diana śpi. Przyjadę niedługo ją odwiedzić - oświadczyła, starając się jak to tylko możliwe zaznaczyć, że wcale jej się to nie uśmiecha. Jednak ze względu na relacje z wnuczką będzie musiała jakoś to przeboleć. Podała mi nosidełko z malutką przykrytą kocykiem. Była urocza.
Harry czekał w samochodzie. Od razu przesiadł się do tyłu, biorąc Dianę ze sobą. Harpia wciąż stała przy drzwiach, badawczo lustrując nasze poczynania. W końcu odpuściła i weszła do domu, trzaskając drzwiami.
Drogę pokonaliśmy w milczeniu. Co jakiś czas odwracałem się, aby zajrzeć do małej. Spała jak suseł. Była urocza, ale o tym już chyba wspominałem.
Wiedziałem, że zawsze będę mógł liczyć na Harry'ego i Nelly, ale to ich chyba zaczyna przerastać. Mają dość ciągłego ni to mieszkania, ni to nocowania u mnie co jakiś czas. Nie dziwię się. Gdybym ja miał na głowie "wdowca", też bym oszalał. W końcu nie wytrzymałem, kiedy zobaczyłem ich kłócących się po raz kolejny w tym dniu.
- Przestańcie! Cholera, to wszystko moja wina. Wyprowadźcie się, proszę.
- Co ty pieprzysz? - zapytał Harry z poirytowaniem. - Nigdzie się z stąd nie ruszam.
- A ja owszem. Louis, jesteś moim przyjacielem i zależy mi na tobie, i właśnie dlatego chcę się wyprowadzić. Uważam, że minęło już wystarczająco dużo czasu abyś mógł na nowo zacząć życie. A nasza ciągła obecność wcale ci w tym nie pomoże. Więc, Harry, uspokój się i chodźmy spakować..
- Zamknij się! Ja wiem lepiej co jest dla niego dobre!
Nelly z niedowierzaniem wpatrywała się w rozzłoszczone oczy mojego przyjaciela. Chłopak dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
- Okej, jak chcesz. Już więcej nie będę się do ciebie odzywała, wedle twego życzenia.
- Nell..
Dziewczyna pobiegła na schody. U góry słyszałem tylko trzask pojedynczych szuflad i szafek. Po chwili zeszła zmagając się z dwoma wielkimi walizkami i małą kosmetyczką.
- Pomogę ci - powiedziałem i podbiegłem do niej, biorąc walizki.
Harry patrzył na mnie wyraźnie przygnębiony. Nie takiej reakcji się po mnie spodziewał, zapewne myślał że zacznę ją przekonywać żeby została. W rzeczywistości pragnąłem tylko, żeby już się wyprowadzili i uporządkowali swoje sprawy.
- Czekaj! - zawołał w jej stronę. - Dzięki, stary. Przyjdę wieczorem po rzeczy.
Podbiegł do niej i chwycił ją w talii, a ona zarzuciła swoje ręce na jego ramiona. Zaczęli się całować. Mój Boże, nie pragnąłem w tym momencie niczego, tylko obecności Kathie. Tak bardzo chciałem przytulić i pocałować ją tak jak Harry całował Nelly. Po chwili zdali sobie sprawę, że przyglądam im się z bólem, więc aby nie wzbudzać w nich wyrzutów sumienia jak najszybciej zatrzasnąłem za sobą drzwi.
Diana spała, więc po cichu zakradłem się do barku i wyciągnąłem wishky. Nalałem jej sporą ilość do szklanki i wypiłem duszkiem. Spojrzałem na jedyną osobę, która mi została. Sprawiało mi to ból, bo przypominała mi Kathie.
Oh, Louis, weź się w garść.
Życie mija dalej, to co się stało już się nie odstanie.
Ale tak cholernie boli.
* Jakiś czas później *
Harriet spędza ze mną coraz więcej czasu. Nie podoba mi się to. Panoszy się w moim domu, twierdząc, że w ten sposób łatwiej jest się znaleźć w mojej sytuacji i szuka rozwiązania dla mojego problemu. Cóż, jedynym wyjściem z całej tej chorej gry było by wskrzeszenie mojej narzeczonej, co raczej nie jest możliwe.
- Lou, nalejesz mi coś do picia? - powiedziała, uśmiechając się.
Zamrugała kilkakrotnie oczami, robiąc słodką minę.
- Do oka ci coś wpadło, że tak mrugasz? - odpowiedziałem, starając się zachować powagę jednak przychodziło mi to z trudem, widząc jej speszenie i zażenownie.
- Dobra, Louis. Postawmy sprawę jasno. I ja to wiem, i ty to wiesz - jesteśmy sobie przeznaczeni.
Tym razem to ja zamrugałem kilkakrotnie, przez kilka sekund głęboko analizując jej słowa.
- Co? - wybuchnąłem śmiechem.
- Lou, nie wmawiaj mi, że to przypadek. Po śmierci tej twojej lubej..
- Narzeczonej, nazywała się Kathie - zwróciłem jej uwagę.
- ..akurat trafiłeś do mojego gabinetu. Już wtedy widziałam, jak mi się przyglądałeś. To nie przypadek.
Patrzyłem na nią chwilę starając się wyłapać jakikolwiek cień sarkazmu, ironii. Nic. Ona to mówiła śmiertelnie poważnie.
- Myślę, że nie do końca się zrozumieliśmy. Miałaś mi pomóc, a nie podrywać. Żegnam.
- Ale.. Ja wiem że ty mnie kochasz!! Louis!!
Niemal z siłą wypchnąłem ją za drzwi, zamykając je na klucz.
- No chora baba, cóż poradzić.
Wtedy po raz pierwszy usłyszałem ten cudowny dźwięk. Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem uśmiechniętą buźkę Diany. Śmiała się identycznie jak jej mama. Boże, przez chwilę miałem wrażenie, jakby stała obok mnie.
- Widzisz, ty zawsze mnie zrozumiesz.
Dziecko ponownie zachichotało, pokazując miejsca, w których kiedyś będą ząbki.
- Jesteś jedyną kobietą której potrzebuje. Żadnych Harriet! - powiedziałem i pocałowałem maleństwo w policzek.
_______________
TAK WIĘC TO KONIEC NLM!
Być może jeszcze dzisiaj dodam bohaterów następnego opowiadania :)
Stworzę już taki typowy fanfiction, nie będzie on w jakimkolwiek stopniu podobny do tego co było teraz.
Enjoy!
/ Nelly.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz