niedziela, 9 lutego 2014

Dangerous - Rozdział 4

Uważnie obserwowałam drogę, po której jechaliśmy, jednak kiedy zaczął skręcać w nieoświetlone uliczki kompletnie straciłam orientację w terenie. Nie wiedzieć czemu, ufałam mu. To naprawdę dziwne uczucie ufać komuś, kogo się dopiero co poznało. Przytuliłam go mocniej, wdychając cudowny zapach jego perfum. Byłam ciekawa, jakich używa. Nigdy nie czułam tak intensywnego, a zarazem delikatnego zapachu. Coś wspaniałego.
- Jesteśmy, kicia. - powiedział i zeskoczył z motoru, następnie pomagając mi z niego zejść. Rozejrzałam się po okolicy. Było bardzo ciemno, jednak po chwili dotarło do mnie, gdzie mnie zabrał.
- Oh. - wyrwało mi się.

~~Wspomnienie
- Diana! - zawołał tata, kiedy podeszłam zbyt blisko zbocza góry. - Uważaj, nie wychylaj się za bardzo.
Zaśmiałam się lekko. Ah, ten Robby i jego nadopiekuńczość. Od kiedy pamiętam troszczył się o mnie aż za bardzo. Ale za to go kochałam. Mieliśmy tylko siebie, więc doskonale go rozumiałam.
- Wiem, wiem. - krzyknęłam i spojrzałam w górę. Była ciepła, lipcowa noc. Gwiazdy było świetnie widać z tego miejsca, dlatego bardzo często tutaj przyjeżdżaliśmy.
- Bu! - krzyknął tata, a ja pisnęłam z przerażenia.
- Tato! - zaśmiałam się, a moje serce biło bardzo szybko.
- Zobacz - wskazał palcem na konstelacje na niebie - To mała niedźwiedzica.
- Gdzie? - spytałam, wyostrzając wzrok. Po chwili dostrzegłam to, o czym mówił Robby.
Wpatrywałam się w gwiazdy, zafascynowana. Nagle coś sobie uzmysłowiłam.
- Tato..
Spojrzał na mnie pytająco.
- Mama jest wśród tych gwiazd, prawda? - szepnęłam z bólem.
Uśmiechnął się lekko.
- Prawda. Mama jest najjaśniejszą z wszystkich gwiazd na niebie. To ona rozświetla naszą drogę, to ona jest naszym drogowskazem. Prowadzi nas przez życie, kochanie.
Mała łza spłynęła po moim policzku, gdy po raz ostatni spojrzałam na gwiaździste niebo.
- Tak bardzo za nią tęsknię.
- Ja też, skarbie. Ale wciąż jest w naszych sercach, a jej gwiazda nigdy nie zgaśnie.
Uśmiechnęłam się słabo i wtuliłam w mojego tatę.
~~
Poczułam, jak zaczynają mnie piec oczy od napływających łez. To miejsce.. Przywoływało tak wiele pięknych wspomnień.
- Co się stało? - Harry patrzył na mnie zaniepokojony, wycierając łzę z mojego policzka.
- Mój zmarły tata często mnie tu przyprowadzał w dzieciństwie. - posłałam mu jeden z najcieplejszych uśmiechów, na jaki było mnie w tym momencie stać.
Patrzył się na mnie przez chwile w ciszy. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Przepraszam za moją reakcję, ale tak dawno mnie tu nie było, a to miejsce naprawdę dobrze mi się kojarzy.
Wydawało mi się, że odetchnął z ulgą.
- Przykro mi, nie wiedziałem że twój tata.. Że to wzgórze..
- Harry, wszystko w porządku. - powiedziałam, zbliżając się do niego. - Po prostu.. Nie spodziewałam się.
Złapał mnie za rękę i pociągnął w kierunku tak dobrze znajomego mi zbocza góry.
Usiedliśmy na ziemi, a nasze nogi zawisły nad niewiadomą powierzchnią. Splótł nasze palce, i nic nie mówiąc po prostu patrzył w niebo.
- Ja tu przychodziłem z mamą - szepnął po kilku (a może kilkudziesięciu?) minutach ciszy. - Uczyła mnie układów i nazw konstelacji, a ja niczym pilny uczeń pochłaniałem wiedzę, którą mi przekazywała. Później okazało się, że ma raka i te wycieczki na wzgórze nie były już tak częste, jak to miało miejsce kiedyś.
Spojrzałam na niego zaszokowana i mocniej ścisnęłam jego dłoń.
- W ostatnim stadium choroby, kiedy już wiedziała że nie ma dla niej ratunku, bardzo pragnęła chciała tu przychodzić. I tak zamieniliśmy się rolami - to ja ją tu przyprowadzałem.
Wzruszyłam się, słuchając tego co mówił.
- Pewnego dnia, takiego zwyczajnego, jak tysiąc innych, również tu z nią przyszedłem. Siedzieliśmy do późna, gdy nagle poczułem, jak jej serce zwalnia, a oddech zatrzymuje się. Byłem na to gotowy, od miesięcy uświadamiała mnie, że kiedyś taki moment nadejdzie, ale mimo to nie umiałem powstrzymać płaczu..
Nie mogąc już dłużej wytrzymać, po prostu przytuliłam go z całej siły. Odwzajemnił uścisk, wtulając głowę w zagłębienie między moją szyją, a ramieniem.
- Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, proszę, zachowaj to dla siebie. - szepnął, gładząc mnie po policzku.
- Nie zamierzam tego rozgłaszać - uśmiechnęłam się lekko, na co cmoknął mnie w usta.
- Cóż, nieco inaczej wyobrażałem sobie ten wieczór. - zaśmiał się, patrząc na mnie. Był taki uroczy, kiedy się uśmiechał. Zupełnie inny, niż wtedy, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy. On się przede mną otworzył, zaufał mi. Naprawdę mi zaufał. Opowiedział mi historię ze swojego życia, która była bardzo bolesna i na pewno całkowicie go zmieniła. Może dlatego stał się taki.. Bezwzględny? Brutalny? Bezczelny?
Ale tak naprawdę on wciąż był słodkim, uczuciowym Harrym. Pokazał mi to dzisiaj, i nawet jeśli ktoś będzie twierdził inaczej - ja w swoim sercu będę miała dowód, że się myli.
- Piękne jest dzisiaj niebo - stwierdziłam, od razu znajdując konstelację, którą tamtego dnia pokazał mi tata. Mała niedźwiedzica. - I gwiazdy.
- Możliwe, ale póki co dla mnie świeci tylko jedna gwiazda. Ba, na dodatek siedzi obok mnie.
Spuściłam wzrok, czując jak się rumienię.
- Wiesz, nie chcę nic mówić, ale ostatnim razem obiecałaś, że dokończymy to, co zaczęliśmy w moim mieszkaniu.
- Umm - wyjąkałam i niepewnie podniosłam na niego spojrzenie. Uśmiechał się szeroko, a w jego policzkach zarysowały się delikatne zagłębienia.
- Żartuję - zaśmiał się tak uroczo i cudownie, jak tylko on jeden potrafi. - Nie tutaj, nie chcę żebyś się przeziębiła czy coś.
Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- O Boże! - krzyknęłam i natychmiast podniosłam się z miejsca, a zdezorientowany chłopak od razu zrobił to samo co ja.
- Co się stało? - zapytał, marszcząc brwi.
- Jutro sprawdzian z matematyki - przygryzłam dolną wargę, patrząc na niego. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- Co się tak bawi? - mruknęłam, podczas gdy on zataczał się ze śmiechu. - Harry!
- Przepraszam, ale rozbroiłaś mnie tym - wyjąkał, dusząc się - Podczas, gdy ja zastanawiam się, jakby cię tu uwieść tak, abyś straciła dla mnie głowę, ty myślisz o matematyce.
- A więc to tak, panie Styles? Chce mnie pan uwieść? A co później?
- Rozkochać do szaleństwa - uśmiechnął się.
- Dobrze, a czy możemy już jechać? Z chęcią spędziłabym tu jeszcze trochę czasu, ale naprawdę muszę jak najszybciej znaleźć się w domu.
- Oczywiście. Wedle życzeń, kicia - powiedział, ubierając mi na głowę kask.
I tak ponownie ruszyliśmy w drogę powrotną, a wiatr rozwiewał nasze głowy pełne nieczystych myśli.

_________________________________
Jeśli czytasz, proszę skomentuj :)
Chcę wiedzieć, co myślicie o blogu i moich opowiadaniach, nawet jeśli ta opinia nie miałaby być pozytywna.
Konstruktywna krytyka nie jest zła, a jeśli wam się podoba rozdział - komentarz motywuje mnie do dalszej pracy! :)
Z góry dziękuję wszystkim odwiedzającym i komentującym <3


1 komentarz:

  1. No wiesz,wyobraźnie to ty masz dziewczyno.Pięknie napisane bardzo mnie to wciągło:-) Proszę o więcej.

    OdpowiedzUsuń